Podróże z Legią

WYSŁUCHAŁA DANUTA HERNIK
opublikowano: 2013-10-31 00:00

Jarosława Jankowskiego Weekend w..

Moja pasja związana z Legią trwa już dwa- Rzymie, dzieścia lat. Jestem oddanym kibicem. Legia to stołeczna drużyna i marka, istniejąca na tyle długo, że przeszła już wiele, i na tyle świeża, że wciąż się rozwija. Jeżdżę z Legią na mecze piłki nożnej również za granicę. To taka turystyka kibicowska, która pozwala mi odwiedzać nieznane zakątki Europy, do których prawdopodobnie sam turystycznie bym nie dotarł. I to jest fajne, bo można te miejsca odkrywać i poznawać ich uroki. Z reguły kibice jadą na mecz i zaraz wracają.

Natomiast ja się staram — nad czym ubolewa moja żona — wyjeżdżać na parę dni, żeby mieć czas na zwiedzanie, zobaczenie czegoś po meczu. Czas dla siebie. Zawsze wyjeżdżam ze znajomymi kibicami, bo nie jestem w tym podróżowaniu odosobniony. Czasem na mecz wybiera się bardzo duża grupa sympatyków Legii, jak np. do Lizbony, innym razem niewielka.

To zależy od miejsca i rangi meczu. Mam kolegów, a nawet przyjaciół, z którymi jeżdżę od lat. Parę razy zdarzyło się, że pojechałem na zaproszenie Legii, jako gość klubu, dostając możliwość obejrzenia meczu od innej strony — klubu, zawodników, zaplecza organizacyjnego. Ale wtedy też znajduję trochę czasu na poznanie miejsca, do którego jadę. Na meczach Legii byłem m.in. w Moskwie, Wiedniu, Trondheim (Norwegia), Wilnie, Lipawie (Łotwa), Bukareszcie, Wrexam (Walia), Eindhoven (Holandia).

Północ Europy. Szczególnie zostały mi w sercu dwa miejsca. Jedno z nich to Molde, niewielka miejscowość w Norwegii. Z przepięknie usytuowanym stadionem — dosłownie na brzegu morza. Nie jest to biekt nowy, został oddany w 1998 r., ale za sprawą położenia jest unikatowy. Obok znajduje się hotel zaprojektowany na kształt żagla. Ciekawa bryła połączona z pięknym otoczeniem dają świetny efekt. Hotel niemal dotyka wody, morze odbija się w szklanych ścianach, a z okien rozpościera się urzekający widok. Wrażenie jest niesamowite.

Wszyscy najpierw pobiegliśmy na brzeg, żeby zobaczyć to z bliska. Ciekawym obiektem jest także lotnisko Molde — Årø, którego pas startowy zaczyna się i kończy nad wodami fiordu Molde. W ogóle Norwegia to kraj o nieprawdopodobnych krajobrazach. Widoki, zwłaszcza jak się patrzy na fiordy z góry, są niesamowite. Byłem tam w sierpniu, kiedy dni są jeszcze słoneczne. Kolorowe drewniane domy, przepływająca przez miasto rwąca rzeka nadają temu miejscu niezwykle nostalgicznego charakteru.

Widok na morze i na góry — majestatyczny i piękny. W Molde jest punkt widokowy Varden — ponad 400 m n.p.m., z którego można zobaczyć panoramę 200 górskich szczytów i fiordu. Okolica to raj dla spacerowiczów, narciarzy biegowych, rowerzystów. Można się też przejechać niezwykłą drogą widokową, zwaną Drogą Atlantycką — z Kristiansund do Molde.

Ma niecałe 10 km. W 2005 r. uzyskała miano norweskiej budowli stulecia. Kręta wstążka łączy okoliczne wysepki, biegnie przez mosty nad morzem, a najwyższy z nich, Storseisundet, ma kształt wysokiego łuku. Ostre zakręty Drogi Atlantyckiej, fascynująca przyroda — z drogi czasem można zobaczyć wieloryby i foki, są też malownicze miejsca do wędkowania i nurkowania — sprawiły, że angielski dziennik „The Guardian” umieścił ją na pierwszym miejscu listy najlepszych dróg turystycznych na świecie. W Molde — jeśli ktoś nie lubi piłki — można też zagrać w golfa, zerkając przy okazji na panoramę gór i fiord w dole.

Zachód Europy. Drugim pamiętnym dla mnie miejscem, do którego zawiodła mnie kibicowska pasja, jest Lizbona. Dla nas, kibiców, to był ważny wyjazd. Z Polski na ten mecz pojechało ponad trzy tysiące osób. W Lizbonie byłem już wcześniej turystycznie.

Stadion nie znajduje się w centrum, ale leży w granicach miasta. A właściwie dwa stadiony: Sportingu i Benfiki. Ale na nas, Polakach, stadiony nie robią już specjalnego wrażenia, sami też mamy się czym pochwalić.

Nie tylko z powodu obiektów oddanych na Euro, ale pięknych stadionów klubowych, do których zalicza się m.in. nasz przy Łazienkowskiej — moim zdaniem jeden z najładniejszych i najbardziej funkcjonalnych. Lizbona też leży nad morzem. Ma fantastyczny klimat. Miasto z duszą, które oparło się nachalnej komercji. Ale z tej podróży pozostał mi w pamięci wietrzny Przylądek Roca (Cabo da Roca), najdalej na zachód wysunięty punkt Europy, około 40 km od Lizbony. Niesamowite wrażenie.

Czuje się całym ciałem wyjątkowość tego miejsca. Na samym przylądku nie ma restauracji czy innych obiektów komercyjnych. Nie ma tego, co powszechne u nas w Polsce, gdzie sprzedawcy przekąsek i pamiątek rozjeżdżają każde miejsce bez żadnego uszanowania. Tam jest tylko latarnia morska sprzed ponad wieku. Na przylądku byłem na początku lutego, świeciło słońce i było ciepło. Wiatr i huk oceanu walącego falami w skały.

Poszarpany brzeg — klif wznosi się na 140 m nad poziomem Oceanu Atlantyckiego — tu można jednać się z Bogiem. Wzrok sięga daleko albo pod nogi na urwisko. Na szczycie obelisk z cytatem z portugalskiego poety: „Gdzie ląd się kończy, a morze zaczyna”. To, zdaje się, aluzja do starożytnych Rzymian, którzy nazywali to miejsce Wielkim Przylądkiem. Zanim Kolumb dotarł do Ameryki, wierzono, że tu jest koniec świata, a dalej już tylko woda. &

Jarosław Jankowski

Prezes Grupy Holdingowej Waryński, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego oraz Szkoły Głównej Handlowej. Od pięciu lat stoi na czele Grupy Waryński, znanej od pokoleń stołecznej firmy produkującej niegdyś charakterystyczne żółte maszyny budowlane. Pod jego kierownictwem spółka zmieniła profil, zaznaczając swoją pozycję na warszawskim rynku nieruchomości. Prywatnie sympatyk i oddany fan innej stołecznej marki — Legii. Jego pasja odzwiercieda się też w biznesie. Wspierana przez Grupę Waryński sekcja koszykarska Legii sukcesywnie odbudowuje swą siłę.