Polacy symulują, a Chińczycy płacą

Karol JedlińskiKarol Jedliński
opublikowano: 2015-05-18 00:00

Co tam śmigłowce. Na targach polski symulator lotów Tech Sim robi furorę. Czas wyprowadzić go z garażu na salony

Siadasz w fotelu, chwytasz stery, odpalasz silniki i zaczynasz lot. Krótki, bo uderzasz w hangar nieopodal lotniska. Koszmar? Owszem, ale bez konsekwencji. Siedzisz przecież w skrzyni z laminatu wielkości przedpokoju, stojącej na kilku ramionach, wspieranych silnikami elektrycznymi.

WIZJA LOKALNA:
WIZJA LOKALNA:
Wojciech Sienkiewicz i Maciej Szubski twierdzą, że nie wszystkie karty w technologiach lotniczych są już rozdane. Jeśli chiński kontrakt wypali, ich symulatory lotu dadzą konkretny zysk.
Marek Wiśniewski

Niska buda, wyściełana czarnym pluszem, w środku jarzą się ekrany, które po uderzeniu w hangar na chwilę gasną. Z lekkimi motylami w żołądku wychodzisz z symulatora lotu i już wiesz, że na pilota się nie nadajesz. Jednak szkolący kandydatów lepszych od ciebie gotowi są zapłacić setki tysięcy euro za symulatory lotu spełniające wyśrubowane europejskie normy.

— I my właśnie takie robimy. Po cichu doszliśmy do tego, że właśnie negocjujemy z chińskimi przedstawicielami kontrakt wart kilkanaście milionów euro — mówi Maciej Szubski, prezes i jeden z założycieli warszawskiego Tech Simu.

Przedstawiciele spółki od niedawna mają kłopoty z… bogactwem. Właśnie wrócili z największych na świecie targów lotniczych w Friedrichshafen i już wiedzą, że jeśli tylko dopieszczą swój symulator, mogą szybko zarobić miliony. To wciąż szansa, nie pewnik, bo w branży lotniczej pewne jest tylko jedno: nie klaszcze się przed bezpiecznym wylądowaniem.

Sukces porażki

Skoro śmigłowce mamy z Francji, a myśliwce i samoloty pasażerskie ze Stanów Zjednoczonych, to może choć symulatory lotów da się zrobić nad Wisłą? — Po co brać się za symulatory lotów, skoro są one dostępne od zachodnich firm? Na własnej skórze przekonałem się, że można zrobić je samemu — równie dobrze i taniej. I jeszcze sowicie zarobić — mówi Maciej Szubski.

To on postanowił kilka lat temu, że biznesową wpadkę przekuje w sukces. Maciej Szubski to były zawodowy pilot, który zainwestował w szkołę lotniczą. Na jej potrzeby kupił niegdyś symulator lotów, cacko prosto zza oceanu — za jakieś 150 tys. USD. Problem w tym, że — wbrew zapewnieniom dystrybutora — Urząd Lotnictwa Cywilnego (ULC) ani myślał go certyfikować.

— Pozostało więc zmodyfikowanie go w taki sposób, by spełniał normy ULC. Po tym doświadczeniu podsumowałem wydatki i postanowiłem, że następna inwestycja to firma produkująca symulatory — wspomina Maciej Szubski. — Czy jest to produkt na poziomie europejskim? Wygląda na to, że nawet ponad ten poziom — mówi Wiesław Kapitan, którego Ibex jest jedną z największych prywatnych firm szkoleniowo-lotniczych na Mazowszu i właśnie przymierza się do zakupu sprzętu od Tech Simu.

Za niski sufit

Maciej Szubski wraz z kilkoma osobami wciąż pracuje w wynajmowanym, zaadaptowanym garażu. By zmieścić do testów symulator, rozebrali nawet kawałek sufitu. Pomysł jest prosty: robimy sprzęt na poziomie światowym w polskiej cenie. Stąd zamiast kupować oryginalne części u np. producenta Cessny czy Garmina (nawigacja), polscy inżynierowie i technicy projektują części obudowy kokpitu, przełączników czy elektroniki i zlecają ich produkcję m.in. w Polsce. W efekcie Tech Sim oferuje symulatory tańsze nawet o 30-40 od zagranicznej konkurencji.

— Zakładam, że szwajcarski Elite, najbardziej znany producent symulatorów nad Wisłą, sprzedaje ten sprzęt z bardzo wysoką marżą. A jest on w wielu wypadkach niezbędny. Przy zdobywaniu uprawnień na większe samoloty duża część szkolenia odbywa się właśnie na symulatorach — mówi Jakub Benke, właściciel Blue Jet, oferującego m.in. usługi powietrznej taksówki.

— Po targach mamy wstępne zamówienia na około 90 sztuk przez najbliższe 2 lata. Żeby sprostać takiemu popytowi, musimy zainwestować w moce produkcyjne — zaznacza Wojciech Sienkiewicz, członek zarządu Tech Simu. Finansowanie to zmartwienie Pawła Maja, zarządzającego giełdowym funduszem Skyline, który zainwestował w udziały Tech Simu 1,2 mln zł i pomógł zdobyć kolejne 2 mln zł finansowania z funduszy publicznych.

— Rynek lotniczy ma za sobą 25 lat nieprzerwanego wzrostu. Grupą docelową Tech Simu są szkoły lotnicze poza Europą, np. w Azji i Ameryce Południowej, gdzie linie cierpią na braki kadrowe — ocenia Paweł Maj.

I choć kurs Skyline szoruje brzuchem po pasie startowym, Paweł Maj wierzy, że Tech Sim poderwie go do lotu. — Już na targach był kupiec gotów od ręki przejąć tę spółkę. Uznaliśmy wspólnie, że jeszcze za wcześnie na taki ruch — kwituje Paweł Maj.