Politycy wciąż igrają akcjami PZU
PZU nie ma szczęścia do polityki. Im spółka bardziej chce być niezależna od decyzji urzędników i posłów, tym ciaśniejsza pętla politycznych powiązań zaciska się wokół jej szyi.
Tym razem największe polskie towarzystwo ubezpieczeniowe ma jeszcze, tuż przed oddaniem go w prywatne ręce, odegrać rolę koła ratunkowego dla budżetu. Ze słów prezesa Zygmunta Kostkiewicza wynika, że dla odchodzącej ekipy rządowej pieniądze z prywatyzacji PZU mogą być ostatnim sposobem na podreperowanie stanu publicznej kasy.
Drugi wątek polityczny, który nasuwa się obserwatorom losów PZU, to powiązanie pośpiechu w upublicznieniu spółki ze zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi. Konsorcjum Eureko jest najwyraźniej w bardzo dobrych stosunkach z Aldoną Kamelą -Sowińską i bardzo mu zależy, by jeszcze za jej rządów pchnąć prywatyzację PZU jak najbardziej do przodu. SLD nie wypowiedział się dotychczas jednoznacznie na temat swojego stosunku do sprawy, lepiej więc dmuchać na zimne.
Tymczasem wypychane na giełdę PZU nie jest do upublicznienia zbyt dobrze przygotowane. Trwające półtora roku przepychanki w spółce sprawiły, że dopiero w momencie tworzenia prospektu emisyjnego powstawała na gorąco strategia rozwoju, a ponadto chętni do pomagania różnym politykom poprzedni prezesi uwikłali towarzystwo w sieć trudnych do szybkiego rozplątania powiązań personalno-gospodarczych.
Całemu temu zamieszaniu przyglądają się z rosnącą rezerwą zagraniczni i krajowi inwestorzy. To od nich zależy ostateczne powodzenie emisji, i jeżeli uznają, że spółka nie budzi ich zaufania, nie kupią jej akcji. W takiej sytuacji drugi etap prywatyzacji PZU może zakończyć się podobnie jak niedawna próba emisji akcji zakładów w Puławach.