Polot z krwi i kości

Karol JedlińskiKarol Jedliński
opublikowano: 2015-10-29 22:00

GABINETY: Mariusz Gralewski, szef spółki DocPlanner.com, wybrał nieco zapomniany zaułek stolicy.

Tam stworzył wnętrza, których odjazdowy charakter zostaje w pamięci na długo.

Ulica Kolejowa na warszawskiej Woli, okolice Dworca Zachodniego. Czy tu może być coś ciekawego dla tropicieli niebanalnych wnętrz biurowych? Wątpliwości są uzasadnione — raz, że budynki to zupełna przeciętność sprzed kilkunastu lat, dwa, że z Kolejowej nie widać strzelających w niebo wieżowców Śródmieścia, lecz zapadające się garaże, pamiętające zapewne II RP. — Dlaczego pozostaniemy tu przez co najmniej kilka następnych lat? Prywatny właściciel pozwolił nam na dowolną aranżację wnętrz. Więcej: był tak zachwycony naszym projektem, że zobowiązał się sfinansować połowę kosztów i wykorzystywać nasze przestrzenie jako wabik na kolejnych najemców — mówi Mariusz Gralewski, właściciel spółki DocPlanner.com, zajmującej się rezerwacjami wizyt lekarskich przez internet na całym świecie (w Polsce należy do niej serwis ZnanyLekarz.pl).

Głód Myszki Miki

Co zatem — wobec deklaracji właściciela budynku — zrobił Mariusz Gralewski, który pozyskał już łącznie ponad 50 mln zł od inwestorów na rozwój swojej spółki? Wydał okrągły milion na wnętrza, jakich pozazdrościć mogą nawet w Google’u. — To nie zachcianka, lecz przemyślany plan. Skoro chcemy być najlepsi, musimy mieć najlepszych ludzi. A najlepsi ludzie idą w najlepsze miejsca, w których nie pracuje się „od — do” pośród szarych tekturowych ścianek. Chcą być w miejscu, które da się lubić — tłumaczy Mariusz Gralewski. Przez lata start-upowej tułaczki po garażach, mieszkaniach, ciasnych willach i sztywnych biurowcach, nie zaniknął w nim głód inspirujących wnętrz. Był w kilku biurach Google’a na świecie, widział główną siedzibę Facebooka. Wszędzie robił dziesiątki zdjęć i tym materiałem zasypał współpracujących z DocPlannerem architektów.

Mruk nieużyty

Mocno jest już na wejściu: recepcję otaczają huśtawki i ścianki z drewnopochodnej płyty OSB. W tle wielkie tapety z dr. Housem i recenzje użytkowników DocPlannera, oceniających lekarzy: od huraoptymistycznych po cierpkie „mruk nieużyty”. Im dalej w las, tym jednak jaśniejsze się staje, że żaden mruk do biznesu Mariusza Gralewskiego się nie nadaje. Tym bardziej mruk międzynarodowy w Doc- Plannerze pracują zespoły z kilku krajów, w sumie 120 osób na dwóch piętrach. Motyw przewodni: człowiek, kości, kontrasty, mrugnięcie okiem w stronę sektora medycznego — całodzienne stymulowanie kreatywności. Są więc podświetlane kościotrupy w kątach, wieszaki imitujące ludzkie gnaty, karetka wbita w ścianę (koguty działają, w środku jest mała salka do pracy) czy kilkanaście tematycznych pomieszczeń na spotkania większych lub mniejszych zespołów.

— Mój ulubiony to pokój babci Jadzi z bujanym fotelem i klimatem minionej epoki — zdradza gospodarz. Minimaliści polubią pomieszczenie imitujące salę operacyjną (wypisz, wymaluj ze scenografii filmowych „Bogów”), panie uwielbiają przytulną kanciapę pełną poduszek i wyklejoną tapetami z Myszką Miki.

Wnętrza wymykają się ścisłym umysłom: poszczególne zespoły wieszają sobie narodowe flagi, dekorują ściany, zaznaczając swoją obecność. — Tak ma być, pracownicy mają prawo tworzyć otoczenie, nasza siedziba to nie muzeum — zastrzega Mariusz Gralewski.

Trupy z sufitu

Jego gabinet? Ot, zwykły pokoik z komputerem i kanapą. Zatem do sesji lepsze będą człekokształtne wnęki w holu obok podestu na grupowe zebrania. Czemu służą tajemnicze wgłębienia? Tego nie wie nikt. — Architekt przyznał mi się, że jeszcze na etapie projektowania pamiętał ideę towarzyszącą wnękom. Za to ja pamiętam, że mój wspólnik miał jeszcze inny pomysł, niezrealizowany. Chciał robić wewnętrzną windę, która miażdżyłaby ludzkie manekiny pod sufitem — śmieje się Mariusz Gralewski. I dorzuca swoją idee fixe — zjeżdżalnię z piętra na piętro. Tu sprawa idzie ku dobremu. Tym bardziej, że pęczniejący DocPlanner już myśli o zajęciu kolejnej kondygnacji. &

Medyk dla mas

Trudno w to uwierzyć, ale dr Gregory House debiutował w telewizji już ponad dekadę temu, z miejsca stając się najpopularniejszą postacią serialową nie tylko w amerykańskiej telewizji. Serial dystrybuowany był do niemal 70 krajów. W USA, Niemczech, Włoszech, Czechach i Francji każda z ośmiu serii o perypetiach genialnoszalonego lekarza i jego ekipy była w ścisłej czołówce telewizyjnych hitów. Nic dziwnego, że zakończony w 2012 r. serial zarabiał miliony, a Hugh Laurie, czyli dr House, dostawał nawet 400 tys. dolarów za odcinek.

Medyk dla mas

Trudno w to uwierzyć, ale dr Gregory House debiutował w telewizji już ponad dekadę temu, z miejsca stając się najpopularniejszą postacią serialową nie tylko w amerykańskiej telewizji. Serial dystrybuowany był do niemal 70 krajów. W USA, Niemczech, Włoszech, Czechach i Francji każda z ośmiu serii o perypetiach genialnoszalonego lekarza i jego ekipy była w ścisłej czołówce telewizyjnych hitów. Nic dziwnego, że zakończony w 2012 r. serial zarabiał miliony, a Hugh Laurie, czyli dr House, dostawał nawet 400 tys. dolarów za odcinek.