O polskim programie jądrowym trudno powiedzieć coś pewnego, bo sygnały płynące z Ministerstwa Energii (ME) bywają sprzeczne. W wystąpieniach publicznych ministra Krzysztofa Tchórzewskiego pojawiały się w ostatnich miesiącach zapowiedzi zarówno rezygnacji z projektu, jak i konieczności jego przemodelowania. Pojawiały się też specyficzne słowa poparcia, czyli „wolę atom od wiatru na morzu”. Najnowszy pomysł resortu energii też oznacza gwałtowną zmianę kursu. Po latach zapowiadania, że do pierwszej polskiej elektrowni atomowej potrzebny jest Polsce partner, który zaoferuje zarówno technologię, jak i finansowanie, resort energii zmienił zdanie. Chce już tylko technologii.

Ma być taniej
„Z analiz przeprowadzonych przez ME wynika, że zaplanowany w Polskim Programie Energetyki Jądrowej kontrakt zintegrowany [obejmujący finansowanie i technologię — red.] jest jednym z najdroższych mechanizmów finansowania. Obarcza państwo, i w konsekwencji konsumentów, zbyt dużym ryzykiem i koniecznością podwyższonych opłat za energię. Nie chcemy takiego modelu. Stąd deklaracja ministra Krzysztofa Tchórzewskiego o zawieszeniu części programu związanego z modelem finansowym. W tej sytuacji wybór dostawcy zapewniającego technologię, dostawę, integrację i uruchomienie ma znacznie większy sens” — tak na pytania „PB” odpowiedziało biuro prasowe ME. Upraszczając: ministerstwo uważa, że bez partnera-współwłaściciela budowa atomu kosztować będzie mniej.
— Nie znam przykładów, które by to potwierdzały — usłyszeliśmy od przedstawiciela dużej firmy doradczej. — Koszty dla formuły z partnerem i bez niego są takie same. Różnica polega na tym, że partner, który wnosi kapitał, będzie oczekiwał obietnic. Bez partnera polski rząd nie będzie musiał nic nikomu gwarantować. W ten sposób projekt będzie hermetyczny, mniej transparentny, a Bruksela będzie w nim miała mniej do powiedzenia — dodaje jeden z menedżerów z tzw. dużej energetyki.
Ma być bezpieczniej
Skoro pieniędzy nie da partner technologiczny, to kto je da? Okazuje się, że ministerstwonie zamierza szukać finansowania za granicą. „Mamy obecnie do czynienia z niestabilnością globalnego sektora finansowego. W tej sytuacji finansowanie tak dużego przedsięwzięcia ze źródeł krajowych jest bezpieczniejsze. Nabywcy energii będą przecież za nią płacić w złotówkach i to oni, w tych opłatach, pokryją koszt inwestycji. Ekspozycja na ryzyka kursowe to zbędny element ryzyka inwestycyjnego i kosztów” — napisało nam Ministerstwo Energii.
Nieoficjalnie można usłyszeć, że pomysły urzędników Ministerstwa Energii obejmują zaangażowanie polskich instytucji finansowych. Rozmów jeszcze nie ma, ale na liście z pomysłami figuruje m.in. PZU, Polski Fundusz Rozwoju (PFR), a także Polska Grupa Energetyczna (PGE), która formalnie gra rolę inwestora odpowiedzialnego za budowę elektrowni atomowej. Do sfinansowania atomu mogłaby wykorzystać utworzone pod koniec grudnia własne TFI, które ma w zamyśle zarządzać funduszami zamkniętymi. W ramach tych funduszy PGE realizowałaby wielkie inwestycje. — Nie prowadziliśmy dotychczas rozmów w tej sprawie — przekazał nam PFR.
— Na dalsze prace nad pozyskaniem technologii jądrowej wpłyną finalne uzgodnienia z ME dotyczące formuły wyboru technologii i sposobu finansowania — odpisano nam z PGE EJ1, jądrowej spółki z grupy PGE. Jeden z energetycznych menedżerów, poproszony o komentarz, zwraca jednak uwagę, że finansowanie krajowe i tak nie uchroni polskiego projektu w pełni przed ryzykiem kursowym. — Reaktor i tak będzie przecież pochodził z zagranicy — zauważa ów menedżer, chcący zachować anonimowość.
Ma być jak w Korei
Polska nie ma własnej technologii jądrowej. Rząd PO-PSL zamierzał ją wybrać spośród pięciu ofert: amerykańskiego Westinghouse’a, amerykańsko-japońskiej spółki GE Hitachi, kanadyjskiego SNC- Lavalin Nuclear, francuskiej Arevy i EDF oraz koreańskiego KEPCO. W ostatnich tygodniach doszło jednak do zwrotu akcji. W kwietniu do Korei Południowej wybrał się Andrzej Piotrowski, wiceminister energii.
— Polski program energetyki jądrowej powinien być równie racjonalny jak południowokoreański — mówił wiceminister po powrocie. Nieoficjalnie w ME można usłyszeć, że technologia koreańska odpowiada polskim potrzebom lepiej niż pozostałe. Koreańskie reaktory są mniejsze, mają moc 800 MW. Usłyszeliśmy nawet, że koszt budowy bloku jądrowego o takiej mocy mógłby — zdaniem urzędników ME — wynieść ok. 6 mld zł. To koszt porównywalny np. z kosztem budowy bloku węglowego o mocy 1000 MW w Ostrołęce.
Mogłyby powstać trzy takie bloki, co oznaczałoby koszt znacząco niższy od pierwotnych pomysłów,mówiących o 50-60 mld zł za dwa bloki o łącznej mocy 3000 MW. Pomysł skorzystania z technologii koreańskiej rodzi pytania o to, czy azjatycki budżet i harmonogram da się powtórzyć w Europie [patrz: komentarz obok].
Węgiel też ma być
Pomysłów na polski atom może jeszcze być wiele. Grzegorz Tobiszowski, wiceminister energii, zapowiadał kilkanaście dni temu, że konkretne plany zostaną zapisane dopiero w dokumencie Polityka Energetyczna Polski do 2050 r. Prace nad nią trwają, publikację zapowiedziano na połowę tego roku (choć słychać też głosy wskazujące ogólnie na „ten rok”).
Jednak nawet publikacja PEP 2050 nie przesądzi, że pierwsza polska elektrownia jądrowa w ogóle powstanie. Przecież PGE EJ 1 nie wybrała jeszcze miejsca, dopiero prowadzi badania lokalizacyjne i środowiskowe, a badania przyrodnicze rozpoczęła w marcu 2017 r.
Zakończenie prac planowane jest w pierwszym półroczu 2020 r. O uruchomieniu elektrowni mówi się już w perspektywie lat 30. naszego wieku. Nie zapominajmy też, że atom jest dla Polski dogodnym argumentem w rozmowach z Komisją Europejską dotyczących tzw. pakietu zimowego. Grzegorz Tobiszowski wskazywał kilkanaście dni temu, że jako źródło, które nie emituje dwutlenku węgla, atom może nam pomóc uratować energetykę węglową.
OKIEM EKSPERTA
Z węglem nadal będzie problem
ALEKSANDER ŚNIEGOCKI
szef projektu Energia i Klimat w WiseEuropa
W polskim miksie energetycznym jest miejsce na atom, a niedawne zapowiedzi przedstawicieli Ministerstwa Energii, dotyczące możliwości sięgnięcia po technologię koreańską, uprawdopodabniają realizację tej inwestycji. Warto jednak pamiętać, że w warunkach europejskich raczej nie uda się zbudować siłowni jądrowej przy takim samym budżecie i harmonogramie jak w Azji. Uważam jednak, że udana realizacja w Polsce programu jądrowego jest możliwa. Ewentualna decyzja o budowie elektrowni atomowej nie upoważni jednak rządu do zaniechania zmian w innych obszarach energetyki. Nadal będziemy mieli problem z emisyjną energetyką węglową.