Poprawne przepychanki

Marlena Gałczyńska
opublikowano: 2004-11-25 00:00

Proces prawotwórczy w Polsce jest powolny — rozciągnięty w czasie do granic przyzwoitości i często przekracza granice... sensu. Bo cóż warta jest ustawa, do której nie ma aktów wykonawczych — i to przez kilka lat. Ustawa Prawo lotnicze z 3 lipca 2002 r. rodziła się w bólach, a i tak pod względem merytorycznym nie dorównuje poprzedniczce — z roku 1962. Tamta napisana była językiem prostym, zrozumiałym i była aktem skończonym. Jedyną wadą było to, że nie przewidywała istnienia i działania lotnictwa prywatnego.

Następczyni atutów tych już nie ma. Jest długa, skomplikowana i odsyła do około 180 dodatkowych aktów wykonawczych, z których część jeszcze nawet nie powstała lub nie została ogłoszona. Rezultat? Ustawa Prawo lotnicze z 3 lipca 2002 r. zbyt często okazywała się pustą literą prawa (może makulaturą?).

Ostatnio Ministrowie Infrastruktury i Obrony Narodowej wydali rozporządzenie (16 listopada br.) w sprawie warunków i zasad wykorzystywania lotnisk wojskowych przez lotnictwo cywilne oraz obowiązków zarządzających tymi lotniskami. Chce się powiedzieć — nareszcie. Współużytkowanie lotnisk przez podmioty cywilne i wojskowe praktykowane jest na całym świecie — na takich zasadach działa np. olbrzymi port we Frankfurcie — a uregulowania prawne tej dziedziny państwa wprowadzały niemalże w pierwszej kolejności.

W Polsce — potrzeba było kilku afer z wojskiem, by ten priorytetowy akt wykonawczy powstał. Ostatni najgłośniejszy skandal — to przypadek krakowskich Balic, które o mały włos utraciłyby możliwość działania na skutek „pomysłowości” wojska, a i teraz korzystają z pasa startowego na poły legalnie. Ile takich historii już było, ile jeszcze musi się zdarzyć, żeby wreszcie zaprowadzono porządek?