Pourlopowy kalejdoskop, czyli groch z kapustą

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2008-02-24 11:15

Po powrocie z urlopu miałem napisać o ostatniej książce Naomi Klein („The Shock Doctrine - The Rise of Disaster Capitalism"), ale odłożyłem sobie tę przyjemność na okres, kiedy będę miał więcej czasu. Melduję jednak, że książkę w czasie urlopu przeczytałem (466 stron bez przypisów) i każdemu, kto interesuje się przyszłością kapitalizmu (czy jak to się teraz pisze wolnego rynku) przeczytanie jej rekomenduję. Na razie nie ma polskiego wydania, więc książkę można sprowadzić z zza granicy i trzeba czytać w oryginale. Jeśli już jesteśmy przy książkach to podczas lotu powrotnego z urlopu miałem przyjemność porozmawiać z Davidem Ostem (autor wydanej po polsku w maju zeszłego roku książki pt. „Klęska Solidarności"), który przez całkowity przypadek siedział koło mnie (zaproszony był na konferencję na jednej z polskich uczelni). Była to bardzo interesująca rozmowa, ale temat jest dosyć hermetyczny, bo ilu ludzi w Polsce, oprócz profesjonalistów, tę książkę przeczytało?

Wyjątkowo w tym roku nie poprosiłem o gromadzenie gazet z trzech tygodni. Tak jakbym przeczuwał, że nic istotnego się w tym czasie nie wydarzy. I rzeczywiście, nic ciekawego się nie wydarzyło. Zastanawiałem się, czy to napisać, ale w końcu to jest blog, więc niepoprawność polityczna jest w jakimś stopniu dopuszczalna... Napiszę więc, że dla mnie takim symbolem zatrzymania czasu na trzy tygodnie było to, że jak wyjeżdżałem to Prezydent ogłosił żałobę narodową po katastrofie wojskowego samolotu, a tuż po powrocie odbył się symboliczny pogrzeb ofiar. Miałem wrażenie, że czas stanął w miejscu. Oczywiście nie chodzi mim o to, że 3 tygodnie były czasem smutnym i straconym.

W swoich komentarzach sprzed urlopu pisałem, że po powrocie zabiorę się za ocenianie rządu, bo minie właśnie 100 dni od objęcia władzy przez ekipę Donalda Tuska. No i mam duży kłopot. Muszę powiedzieć, że nawet odmawiałem dziennikarzom komentarzy na ten temat, bo co tu komentować? Owszem, styl rządzenia zmienił się i to bardzo (co przyjmuję z wielkim zadowoleniem), zmieniło się dużo w polityce zagranicznej, ale jeśli chodzi o gospodarkę to nie widzę niczego, co mogłoby na dłużej zatrzymać uwagę. Nic więc dziwnego, że rządzący wyciągają jak króliki z kapelusza (a raczej rzucają na patelnię dawno już usmażone kotlety) takie tematy jak finansowanie partii politycznych, zmiany w konstytucji, czy podatek liniowy. W końcu gdzieś uwagę mediów trzeba przecież skoncentrować... A media dają się brać na ten lep.

Dla mnie symboliczna jest sprawa podatku liniowego. Na ten temat wypowiadałem się już niezliczoną ilość razy. W tym blogu też znajdziecie Państwo wpis poświęcony temu tematowi. Nie zamierzam wznawiać dyskusji, mimo że wiem jak bardzo temat jest nośny i dyskusyjny. Jestem i będę przeciwnikiem tego podatku i żadne krytyka tego stanowiska tego nie zmieni. Nie o to jednak tutaj chodzi. PO nadal utrzymuje się w głównym nurcie neoliberalnym tak jakby jej działacze nie zauważyli, że klimat na świecie się zmienia. Pozbawienie budżetu państwa przychodów pozwoli po pewnym czasie powiedzieć, że koniecznie trzeba sprywatyzować kolejne gałęzie gospodarki, bo państwo nie ma na nie pieniędzy. I tak dojdziemy do sytuacji USA, gdzie państwo w sytuacji, kiedy jakąś społeczność nawiedza kataklizm (np. Nowy Orlean), jest bezradne, a infrastruktura (mosty, drogi itp.) jest od wielu lat nieremontowana, bo nie ma na to pieniędzy. Widzę jednak pęknięcie, bo wywiad Jacka Żakowskiego z Michałem Bonim (ostatnia „Polityka") sygnalizuje, że nie wszyscy mają klapki na oczach. Tezy Michała Boniego warte są upowszechnienia i gorąco popieram prezentowany przez niego kierunek działania. Generalnie chodzi o inwestycje w edukację i rozwój. Sam od dawna pisałem i mówiłem, że od tego rządu oczekiwałbym przede wszystkim podjęcia działań, które zrobią z Polski drugą Finlandię.

Tematy podrzucone mediom w ostatnim czasie przez rząd nie są jednak warte uwagi. Dlaczego? Otóż dlatego, że nie ma żadnej realnej możliwości przeprowadzenia takich zmian. Do 2010 roku prezydentem jest Lech Kaczyński i próby zmian ustaw w duchu pomysłów PO zawetuje, a PiS i LiD (niewykluczone nawet, że z milczącym poparciem PSL) nie dopuści do odrzucenia weta. Zmiany podatkowe można robić do listopada roku poprzedzającego zmianę, więc w rok 2011 wejdziemy ze starymi podatkami i starym systemem finansowania partii (o Konstytucji nawet nie mówię, bo tu szans na zmianę nie ma o ile nie dogada się Po z PiS). W 2011 roku odbędą się zaś wybory parlamentarne i nie bardzo sobie wyobrażam, żeby jakaś partia mówiła wtedy o graniczeniu wpływów podatkowych do budżetu. Kto w roku wyborczym chciałby zniechęcić do siebie budżetówkę?

Brakuje mi w tym, co mówi rząd wielu elementów, które nie zainteresowałyby co prawda tabloidów, ale które są i będą ważne dla kraju. Zaburzenia na rynkach finansowych i możliwość wejścia w recesję USA, a niewykluczone, że również spowolnienie gospodarki światowej wymaga przygotowania planu B dla Polski, a ja słyszę tylko o tym, jak będzie cudownie. A jak nie będzie to co rząd zaproponuje? Na całym świecie rośnie inflacja - w Polsce również. Co rząd o tym myśli i jakie ma plany, szczególne teraz, kiedy coraz większe rzesze pracowników budżetówki dopominają się podwyżek? Sprawa Kosowa może zwiększyć nastroje izolacjonistyczne i podważyć trwałość UE. Jak rząd się na to zapatruje i w jakim kierunku będzie w Unii działał? Wzmacniający się złoty (mimo trzymiesięcznego trendu bocznego nadal bardziej prawdopodobne jest wzmocnienie złotego) będzie ograniczał eksport, zwiększał zadłużenie kraju i deficyt obrotów bieżących. Jaka jest polityka kursowa rządu (za kurs walutowy odpowiada rząd i NBP)? Kiedy wejdziemy do ERM2, a co za tym idzie do strefy euro? Minister finansów postawił ostatnio duży znak zapytania.

I wreszcie - jakie implikacje niosłoby dla Polski i całego świata wygranie wyborów prezydenckich w USA przez Baracka Obamę? Nawiasem mówiąc przez trzy tygodnie byłem w strefie czasowej o 30 minut odległej od USA (benzyna tam kosztuje 6 GROSZY za litr!), więc w na bieżąco oglądałem w CNN prawybory i wystąpienia oraz dyskusje kandydatów. Moje już chyba półtoraroczne, przekonanie o wyjątkowości Baracka Obamy zostało w tym czasie bardzo wzmocnione. Już dawno nie widziałem tak charyzmatycznego i pełnego pasji polityka. Nie wiemy dokładnie, gdzie jego prezydentura zaprowadziłaby USA i cały świat, ale z pewnością byłaby olbrzymią szansą na przebudowania globu. Trudno mi jednak uwierzyć, żeby kompleks finansowo-medialno-bezpieczniacki pozwolił na wygraną tego kandydata. I tu postawię trzy kropki...

Jeśli już jesteśmy przy USA to parę słów o rynku akcji. W zasadzie będzie to powtórzenie tego, co w regularnym komentarzu na stronach Xelion i Stooq.pl napiszę w poniedziałek. Sesja piątkowa (jej końcówka) uzupełnia obraz powstały po publikacji raportu o inflacji CPI. Wszystko wskazuje na to, że rynek ma po prostu potężnego opiekuna (Plunge Protection Team), który dba o to, żeby nie doszło do katastrofy. Jeśli banki paktują z rządem, żeby ratować sektor finansowy to dlaczego nie miałyby paktować, w celu uratowania rynku akcji? Do katastrofy mogło dojść w środę, po publikacji danych o inflacji - wtedy indeks S&P 500 skoczył do góry dwa razy w ciągu dnia po 10 punktów. Podobnie, tylko jeszcze wyraźniej interwencję te było widać w piątek. Kto chce niech wierzy, że to jedynie przypadek, iż 30 minut przed końcem sesji telewizja podaje informację, która jest pretekstem do ataku byków. Ataku zupełnie zresztą nieracjonalnego, ale wszyscy przecież wiedzieli, że jeśli w końcu sesji doprowadzi się do wzrostu to niedźwiedzie będą w popłochu zamykały krótkie pozycje zwiększając skalę wzrostu. Dlaczego akurat w piątek PPT uderzył? Otóż dlatego, że indeks S&P 500 wychodził dołem z siedmiosesyjnego trendu bocznego, co groziło powstanie potężnego sygnału sprzedaży. Jeśli mam rację, to niedźwiedzie mają potężnego przeciwnika, który zrobi wszystko, co możliwe, żeby posiadaczom akcji nie stała się krzywda.