Powrót wielkiej jaszczurki

Elżbieta Sawicka
opublikowano: 2009-05-10 12:54

Wyspa El Hierro ma dwa symbole: prehistorycznego gada Lagarto Gigante i dziki jałowiec przygięty do ziemi. A czego nie ma? Wieżowców. Wind. Świateł drogowych. Więzienia i aresztu. Ani drogówki.

Najmniejsza z Wysp Kanaryjskich przez mieszkańców bywa nazywana Małą Wyspą, Isla Chiquita. To odległe, dzikie i tajemnicze miejsce przez setki lat uważane było za koniec świata. Dalej miała być już tylko otchłań oceanu. W II wieku naszej ery Ptolomeusz ustanowił południk zero na jej zachodnim krańcu, dlatego El Hierro nazywana też bywa Wyspą Południkową, Isla del Meridiano.

Odkrycia Kolumba zmieniły wyobrażenia o świecie, funkcję południka zerowego przejęło z czasem Greenwich (dopiero w 1883 r.), a jednak dziwna, mistyczna aura wysepki nie zniknęła. Odczuwa się ją najsilniej przy samotnej latarni morskiej na przylądku Orchilla — to najdalej wysunięty na zachód skrawek ziemi należący do Hiszpanii.

Podwodny raj

Skąd się wzięła nazwa El Hierro (po hiszpańsku żelazo), nie wiadomo. W każdym razie z żelazem nie ma nic wspólnego, nigdy go tu nie było. Jedna z teorii głosi, że pierwotna nazwa pochodzi z języka Bimbaczów, dawnych mieszkańców wyspy, i znaczy mleko.

Wulkaniczna i górzysta wyspa (najwyższy szczyt Pico de Malpaso ma 1501 m) została uznana przez UNESCO za Rezerwat Biosfery, 60 procent jej terytorium pozostaje obszarem chronionym. Pejzaż na południu wygląda dość posępnie: nagie skały, strome klify, spienione fale Atlantyku, czarne plaże. Dolina El Golfo na północy jest jak z innej wyspy — sielska i zielona.

Cristina z tutejszego Patronato de Turismo pochodzi z Gijon, dużego portowego miasta w Asturii. Na wyspie mieszka już osiem lat. Co ją tu przyciągnęło? Małżeństwo? Lepsza praca? Sondujemy nieśmiało, w końcu to dość osobiste pytania.

— Jestem samotna, mieszkam z kotką. Nie uciekłam na Hierro z powodu zawiedzionej miłości — uśmiecha się ciemnowłosa, smukła dziewczyna. — Po prostu szukałam innego życia. Spokojnego, cichego, blisko natury.

Z czasem odkrywamy jeszcze jeden powód. Pasją naszej przewodniczki jest nurkowanie, a wody wokół Hierro są znakomite do uprawiania tego sportu (także do robienia podwodnych fotografii). Słyną z niezwykłej przejrzystości oraz z bogactwa fantastycznie kolorowych ryb.

Bliźniaki się tu nie rodzą

Największa polska wieś, Kozy w województwie bielskim, liczy 11 750 mieszkańców. Hierro według jednych źródeł ma ich 10,5 tys., według innych — 8 tysięcy. Zdaniem Cristiny, ta druga liczba jest bliższa prawdy. Część mieszkańców wyemigrowała do Wenezueli, ale wciąż są zarejestrowani na wyspie.

Zaledwie 270 km kw. powierzchni. Trzy gminy. Trzy stacje benzynowe. Jedno mikroskopijne lotnisko — lądują na nim wyłącznie małe samoloty. Jeden port promowy. Jeden szpital. A w nim tylko jeden inkubator, więc ciąże mnogie odsyła się na Teneryfę. Lekarze specjaliści przyjeżdżają co miesiąc. Dwa razy w tygodniu przypływają łodzie z owocami i warzywami. Mięso, masło i mleko też trzeba sprowadzać. Chleb wypieka się na miejscu. Ser również mają własny — queso hierreńo wyrabiany z owczego, koziego i krowiego mleka w jedynej kooperatywie na wyspie. Specjalizują się też w ananasach, bananach, mango i papajach. Łowią ryby. Od niedawna miejscowość Frontera szczyci się produkcją lokalnego białego i czerwonego wina. Całkiem znośnego w smaku.

Stołeczne Valverde liczy 1800 mieszkańców. Jest jedyną kanaryjską stolicą nieleżącą nad morzem. Miasteczko zbudowano na zboczu góry wewnątrz wyspy — z myślą o ochronie przed atakami piratów. Turyści mogą tu podziwiać piękny XVIII-wieczny kościół, okazały gmach ratusza z interesującą fasadą i pobielane domy stojące przy stromych uliczkach. Nie brakuje sympatycznych barów i kawiarenek.

Pokręcone jałowce

Czego nie ma? Wysokich budynków. Wind. Świateł drogowych. Więzienia ani aresztu. Policji drogowej.

— Część mieszkańców w ogóle nie ma prawa jazdy — opowiada Cristina. — Drogówka z Teneryfy wpada na niezapowiedziane kontrole dwa razy w roku. Łodzią albo samolotem. Ale przecież taka informacja się nie ukryje... Ludzie odstawiają samochody i nie tykają ich, póki policjanci nie odjadą. Wypadków zresztą prawie nie ma. Tu trzeba być świetnym kierowcą, drogi są kręte i strome.

Wszyscy się znają. Rzeczy idą swoim, nieśpiesznym rytmem. Zdarzają się historie jak z "Przystanku Alaska". Kiedyś w biurze szef polecił Cristinie zawieźć dokumenty na Teneryfę. Natychmiast.

— Musisz tam przenocować, ale żadnego jeżdżenia do domu po ciuchy czy szczoteczkę do zębów. Samolot masz za 25 minut.

Zadzwoniła w popłochu do znajomej pracującej na lotnisku.

— Też wymyślił! — usłyszała parsknięcie w słuchawce. — Spokojnie! Jedź do siebie i zabierz rzeczy. Zatrzymam samolot.

Turystyczny boom szczęśliwie ominął Hierro. Wyspa nie obrosła betonowymi hotelami, przetrwała w stanie niemal nietkniętym. Zachwycają surowe ściany skalne, kratery wulkaniczne i wielkie pola zastygłej lawy. Ale także — winnice, ogrody, sosnowe gaje, łąki i las laurolistny. Silva lauris. Mroczny, wilgotny, wiecznie zielony. Taki, jaki rósł na Ziemi w okresie trzeciorzędu.

Najciekawszym okazem tutejszej flory jest sabina, czyli jałowiec. Trzeba koniecznie wybrać się na smagane wichrami wzgórze El Sabinar. Przedziwnie powyginane od północno-zachodniego wiatru, niekiedy prawie leżące na ziemi drzewa robią niesamowite wrażenie. Ich pnie i gałęzie mają kolor popiołu, przypominają wyschnięte kości zwierząt. Wyglądają jak martwe, ale żyją.

Powrót wielkiej jaszczurki Powrót wielkiej jaszczurki Pochylony wichrem jałowiec (na fot.) stał się jednym z symboli wyspy. Drugim jest ogromna jaszczurka. Lagarto gigante. Jeden z najrzadszych gatunków gadów na świecie. Ściśle chroniony.

Nieruchome oko gada

Uważano ten gatunek (Gallotia simonyi) za wymarły. Tylko kilka okazów moczyło się w formalinie w muzeach Wiednia i Londynu. W 1975 r. pewien pasterz znalazł jednak dwie sztuki w okolicy Fuga de Gorreta. I właśnie tu, w pobliżu miejsca ich naturalnego występowania, założono Lagartario, stację hodowli jaszczurek. Okazało się, że gady-skamieliny przetrwały także na pobliskich skałach Roques de Salmor, malowniczo wystających z morza.

Hodowla jaszczurek przebiegała pomyślnie aż do zimy 2007 roku. Wtedy to wydarzyła się katastrofa. Po ulewnych deszczach z góry spłynęła na stację lawina błota i kamieni. Terrarium uległo zniszczeniu. Część z takim trudem wyhodowanych zwierząt straciła życie, część uciekła. Zginęły lub zaginęły 172 osobniki, przeżyło 55 dorosłych i 17 młodych. Teraz trwa mozolne odbudowywanie hodowli.

Przed wejściem do stacji zostajemy pouczeni, jak się zachowywać. Cenne relikty przeszłości muszą mieć spokój. Wchodzimy na paluszkach. Nie rozmawiamy.

Za grubą szybą widać jedną jaszczurkę ukrytą wśród kamieni. Próbujemy ją sfotografować, ale z fleszem nie wolno. Potężny, groźnie wyglądający strażnik nie spuszcza z nas oka.

— Perico, daj spokój — mówi Cristina. — To moi znajomi, dziennikarze. Lepiej pokaż im jedną sztukę z bliska.

Olbrzym topnieje. Delikatnie wyjmuje jaszczurkę z terrarium. Kładzie ją na dłoni wielkiej jak bochen chleba, głaszcze po łebku. Gad, obojętny na wszystko, nawet nie drgnie.

Prośba Cristiny okazuje się dla Perico rozkazem. Regulamin? Na końcu świata nikt się specjalnie nie przejmuje formalnościami.

Tekst pochodzi z miesięcznika "Business Class", bezpłatnego dodatku dla prenumeratorów "Pulsu Biznesu"