Handlujemy religią, handlujemy kultem — powiedział mi ostatnio pewien dominikanin, gdy rozmawialiśmy o zalewającej kraj fali papaliów. Płyty z papieżem, książki, kalendarze, kubki, koszulki, specjalne wydania Biblii... Jan Paweł II w milionach odsłon, w katolickich pismach i tabloidach, w internecie i na częstochowskich straganach. Trwa histeryczny kult papieża jako postaci — komentuje zaprzyjaźniony zakonnik — Polacy uwielbiają gadżety ze swymi idolami, a kiedy jest popyt, pojawia się podaż. Ot, rynek...
Problem komercyjnego wykorzystania religii jest tak stary, jak sama wiara. Chrystus wypędzający kupców ze świątyni, reformacja, która zaczęła się wszak od sprzeciwu Lutra wobec handlu odpustami — przykłady można mnożyć. Czy to jednak jednoznacznie naganne? Czy media, podbijające nakłady papieskimi gadżetami, nie popularyzują jednocześnie nauczania Jana Pawła II? Czy producent obrazków z wizerunkiem papieża w czymkolwiek jest gorszy od wytwórcy, dajmy na to, kompotu ze śliwek?
Rocznica szybko minie, medialny szum ucichnie. Pozostaną jednak ważkie kwestie, związane nie tyle już z okołopapieskim handlem, ile — generalnie — z komercjalizacją Kościoła. Nie jako wspólnoty wiernych, ale po prostu ogromnej organizacji, z konieczności obracającej ogromnymi kwotami, pochodzącymi zarówno z datków wiernych, jak i z działalności czysto komercyjnej.
Z czego ma żyć ktoś, kto głosi słowo? Poszczególni kapłani, Kościół jako instytucja? Jak przejrzyście uregulować problem dochodów, pozwalających na godne życie duchownych i realizację misji? To pytania o modernizację polskiego Kościoła, które dziś, gdy wspominamy Jana Pawła II, nie powinny pozostać bez próby odpowiedzi.