Marszałek Sejmu dzisiaj wreszcie ogłosi, w którą z możliwych prawnie niedziel, 10 czy 17 maja (święto 3 maja oczywiście odpada), odbędą się wybory prezydenckie. We wtorek natomiast istotne decyzje polityczne już w perspektywie następnych wyborów, październikowych do Sejmu i Senatu, ogłosiła premier Ewa Kopacz. Nie wymieniła żadnego ministra konstytucyjnego, lecz zapełniła lukę kadrową w najbliższym otoczeniu.

Charakter tych nominacji oznacza całkowitą zmianę taktyki na dziewięć przedwyborczych miesięcy.
Ewa Kopacz, przechodząc z fotela marszałka Sejmu na stanowisko prezesa Rady Ministrów, zabrała ze sobą przyboczną ekipę, zwaną nawet w życzliwych jej kręgach PO „psiapsiółkami” — w tym rzeczniczkę rządu oraz szefową gabinetu politycznego. Minione cztery miesiące potwierdziły, że była to decyzja fatalna i przyboczny poczet wyleciał, pod wygodnym pretekstem prowadzenia szkoleń dla posłów opozycji.
Wczoraj Ewa Kopacz wytoczyła zaś na szańce partyjne ciężkie działa. To określenie nie dotyczy może starej/nowej rzeczniczki Małgorzaty Kidawy-Błońskiej (patrz wektor na str. 3), ale jej partnerzy to polityczne moździerze.
Michał Kamiński, niegdyś ostry PO-żerca, a ostatnio z gorliwością neofity rzucający się na PiS, ma pracować, niezależnie od rzeczniczki, bezpośrednio z mediami. Wygadany poseł Marcin Kierwiński pokieruje gabinetem politycznym.
I zmaterializowała się odrzucona w październiku koncepcja, aby sam Jacek Rostowski (patrz wektor dolny na str. 3) został szefem doradców politycznych. Poza zadziornością wszyscy trzej mają cechę wspólną — niesamowity ciąg na telewizyjne szkło. Chyba szefowa będzie musiała ustalić im ekranowy grafik, żeby się wzajemnie nie potratowali…