Okoliczność, że podczas otwarcia olimpiady reprezentacji Polski nie pozdrowił na stadionie ani prezydent, ani premier, z jednej strony, świadczy o normalności — wszak pierwszeństwo przed igrzyskami mają krajowe problemy chleba.
Ale z drugiej, zastanawia, albowiem do Londynu nie jest daleko, a Bronisław Komorowski i Donald Tusk czasem na krótko wyskakują na jakieś konferencje czy spotkania, których znaczenie realne, abstrahując już od wizerunkowego, może Londynowi 2012 czyścić buty.
Czyżby zatem władza z góry założyła, że olimpijska misja to sprawa przegrana?
Oprócz srebrnego wystrzału na otwarcie igrzysk (czytaj na stronie obok), pierwsze dwa dni potwierdzają zasadność takich obaw. Wieści z Londynu to długa lista porażek polskich zawodników na poziomie wstępnych eliminacji, tylko z rzadka przerywana okruchami optymizmu po awansach.
Ale jeśliby posłuchać propagandowego pienia, zwłaszcza telewizji publicznej, to dla 217-osobowej ekipy polskiej igrzyska przebiegają niezwykle pomyślnie. Występuje jedynie drobny problem — mianowicie rywale z innych państw. Gdyby nie startowali i gdyby nie okazywali się zwykle szybsi, mocniejsi, dokładniejsi od naszych, byłoby naprawdę super.