Wypowiadając się o wejściu do strefy euro warto na początku naszkicować swoje poglądy, bo wiadomo wtedy, z jakiej pozycji się mówi. Ja jestem zwolennikiem euro, ale uważam się za realistę (w odróżnieniu od sceptyków i euroentuzjastów). Od wielu lat uważałem i uważam nadal, że po pierwsze zadecydowaliśmy o konieczności przyjęciaeuro w referendum, w którym przyjęliśmy traktat wprowadzający nas do Unii Europejskiej. Po drugie uważam też, że powinniśmy przyjąć euro wtedy, kiedy nasza gospodarka do tego dojrzeje. Czyli wtedy, kiedy gospodarczo zbliżymy się wyraźnie do Niemiec czy Francji. Wchodząc za wcześnie ryzykujemy tym, że powielimy błędy Grecji czy Hiszpanii.
Entuzjaści twierdzą, że decyzje o przyjęciu euro trzeba podjąć szybko, bo „drzwi się zamykają”, gdyż Europa zaczyna się szybko dzielić na dwie części – tę wpływową będącąw strefie euro icałą resztę. To prawda, ku temu prą politycy, co nie znaczy, że tego chcą społeczeństwa. Integracja strefy euro nie postępuje wcale tak szybko jak się entuzjastom wydaje, a poza tym może zrodzić wewnątrz poszczególnych państw polityczne ruchy, które ten proces integracji co najmniej zatrzymają.
Wiemy też przecież, że wejście do strefy euro poprzedzić trzeba spełnieniem warunków odnośnie do zadłużenia, deficytu, inflacji i stóp procentowych (jesteśmy temu stosunkowo bliscy), przynajmniej roczną negocjacją warunków z Eurogrupą i ECB i dwuletnim czyśćcem w mechanizmie ERM2 (złoty krąży wtedy wokół parytetu). Z tego też powodu nie możemy przyjąć euro przed 2016 rokiem.
Niektórzy twierdzą, że można porozumieć się z Eurogrupą i ECB tak, żeby ten okres został znacznie skrócony. Teoretycznie to jest możliwe, ale czy w sytuacji, kiedy państwa będącew strefie euromocniej się integrują i narzucają sobie ostrzejsze niż przed kryzysem warunki, możliwe będzie rozluźnienie tych warunków dla Polski? Czy nie podważałoby to wiarogodności strefy euro? Załóżmy jednak, że to byłoby możliwe. Trzeba wtedy postawić pytanie: jak w sytuacji, kiedy z całą pewnością trzeba zmienić naszą Konstytucję (choćby dlatego, że jest w niej rola NBP emitującego złotego) osiągniemy zgodę w Sejmie? Przecież 2/3 głosów za zmianą Konstytucji euroentuzjaści nie zdobędą.
Zwiększmy skalę założeń i znowu załóżmy, że spełnia się scenariusz z political fiction - szybko (powiedzmy, że w 2014 roku) wchodzimy do strefy euro. Motywacją polityczną takiego ruchu byłoby to, o czym mówią entuzjaści: będziemy tam, gdzie podejmuje się ważne decyzje, będziemy mieli znaczenie, będziemy ustalali warunki integracji. Czyżby? Nasz głos, głos pierwszoroczniaka, nowego członka strefy euro, będzie traktowany na równi z głosem Francji czy Niemiec? Fali nam (jak dla pierwszoroczniaków w wielu zbiorowościach) nie zrobią, ale polski głos z pewnością nie będzie blokował ustaleń tych wielkich. A jeśli rzeczywiście wejść do strefy możemy najwcześniej w latach 2016 – 2017 to znaczy, że przyjmiemy euro na warunkach już dawno bez nas ustalonych.
Osobną sprawą jest to, czy opłaca się nam szybko euro przyjmować. Pani Bochniarz twierdzi, że przedsiębiorcom bardzo się to opłaci. W większości zgadzam się z jej argumentami. Nie ulega wątpliwości, że przyjęcie euro, z wielu powodów, jest bardzo korzystne dla przedsiębiorców (choćby przez usunięcie ryzyka walutowego). Nie ulega też wątpliwości, że zyskają kredytobiorcy (niższe oprocentowanie) i turyści. Pozostaje jednak pytanie: czy opłaci się to społeczeństwu?
Sceptycy mówią, że przyjęcie euro doprowadzi do wzrostu inflacji. Badania nie potwierdzają, że ceny znacznie wzrosną. Jednak odczucia ludzi są inne. Ceny importowanych i eksportowanych towarów nie wzrosną (mogą nawet stanieć). Większość tego, co kupuje mniej zamożna część społeczeństwa to jednak produkty i usługi niewyceniane przez handel zagraniczny. To prawda, te ceny będą dążyły do cen w starych krajach Eurolandu. Tyle, że jak pokazują ostatnie badania podstawowe produkty są w Polsce już tylko o kilkanaście procent tańsze niż w Niemczech (mimo że tam wynagrodzenia są 4 razy wyższe). Ceny tych produktów będą rosły, ale bardzo powoli.
Pamiętać jednak trzeba, że przyjmując euro oddajemy stopy procentowe w ręce Europejskiego Banku Centralnego (EBC), a na kurs walutowy wpływu już w ogóle mieć nie będziemy. Czy EBC będzie podejmował decyzje odnośnie do stopy procentowej biorąc pod uwagę problemy Polski? Oczywiście nie – będzie je podejmował w interesie wielkich krajów strefy euro. A pamiętamy przecież jak słaby złoty pomógł naszej gospodarce w wyjściu obroną ręką z pierwszej fazy kryzysu w 2008 - 2009 roku. Ne był decydujący, ale z pewnością pomógł. Choćby przez to, że Niemcy wymieniali stare samochody na nowe (za co dopłacał ich budżet) kupując samochody w Polsce.
W kryzysie osłabienie walut krajów rozwijających się następuje automatycznie. To zwiększa ich konkurencyjność, pomaga gospodarce i chroni rynek pracy. Dotyczy to również złotego. Co się stanie, jeśli kolejny kryzys uderzy w Polskę? Bez własnej waluty i własnych stóp procentowych będziemy mogli zareagować tylko jednym parametrem: rynkiem pracy. Bezrobocie gwałtownie wzrośnie. Nie przypadkiem Anglia i Szwecja bronią się rękami i nogami przed euro.
Czy błogosławieństwo niskich stóp procentowych (zdecydowanie niższych w ECB niż w NBP) będzie dla Polski korzystne? Tak, ale nie tylko korzystne. Bardzo niskie stopy niosą z sobą zagrożenie. Nie tylko pobudzają gospodarkę, ale też doprowadzają do nadmiernego zadłużania się (vide USA i nie tylko) i zachęcają do bezsensownych inwestycji (rynek nieruchomości w Hiszpanii), co kończy się pęknięciem bańki i kryzysem. Jeśli ma obowiązywać ta sama waluta to gospodarki muszą być na zbliżonym poziomie. Grzechem pierworodnym powołanie do życia strefy euro było to, że nie wzięto tego pod uwagę.
Własny pieniądz i stopy procentowe to w kryzysie nieoceniona broń. Gdyby Grecja nie byław strefie euroto drachma straciłaby na wartości i problemy tego kraju byłyby dużo mniejsze. Mówiąc o kryzysie trzeba też zastanowić się, czy warto wchodzić do strefy euro wtedy, kiedy panuje w niej potworny bałagan. Wtedy, kiedy nie jest pewne czy wspólny pieniądz się obroni, a jeśli się obroni to czy strefa euro się nie zmniejszy (według mnie euro przetrwa, ale strefa euro będzie mniejsza). Uważam, że nie warto, ale prawdą jest, że zakładam, iż kryzys potrwa wiele lat. Ktoś, kto jest optymistą i twierdzi, że w 2016 roku będzie już po kryzysie jest w innej sytuacji. Jeśli będzie miał rację to rzeczywiście wcześniejsze przyjęcie euro byłoby korzystne. Kto jednak odpowie za tę decyzję, jeśli optymista się pomyli? Nikt z polityków, ale z pewnością ucierpi na tym rynek pracy.
Wróćmy do podstawowego pytania: dlaczego ofensywa euroentuzjastów rozpoczęła się już teraz? Według mnie z paru powodów. Jednym z nich jest to, że pokazując chęć wejścia do strefy euro rząd polski staje się poważniejszym partnerem dla innych krajów UE. Szczególnie tych będących w strefie euro. Co prawda nie będą liczyć się specjalnie ze zdaniem Polski, ale jednak będzie ono wysłuchiwane, co nie miałoby miejsca, gdybyśmy byli krajem kierowanym przez rząd eurosceptyczny.
Jeśli rząd postanowi o przyjęciu euro na przykład w 2016/17 roku i przedstawi ścieżkę dojścia do ERM2, a potem do przyjęcia euro to nasz złoty będzie traktowany (jeszcze bardziej niż teraz) jako waluta zbliżona do euro, a nasze obligacje (wyżej oprocentowane niż krajów ze strefy euro) będą przyciągały kupujących. Łatwiej będziemy mogli się zadłużać, a obsługa długu będzie nas mniej kosztowała. To plus, ale niesie też ze sobą olbrzymi minus - zwiększenie zadłużenie zagranicznego i w związku z tym możliwości ataku spekulacyjnego. To już jednak całkiem inna historia.
Drugi powód tej zwiększonej aktywności też jest dosyć oczywisty. To już w pewnym sensie początek kampania wyborczej przed wyborami samorządowymi i do Parlamentu Europejskiego (2014), a może nawet do naszego Sejmu (2015 rok). Rozpoczęcie akcji zdobywania zwolenników dla euro (ich szeregi topnieją z roku na rok) może się opłacić szczególnie, jeśli kryzys w Polskę jednak z duża siłą uderzy. Wykluczyć tego nie można. Wtedy wyborcy dowiedzą się, że winni są ci, którzy sprzeciwiali się szybkiemu przyjęciu euro. To może się politycznie opłacić.
Zachwalanie euro z pewnością Polsce nie zaszkodzi, spełnianie warunków koniecznych do przyjęcia euro też szkodzić nie będzie. Co złego jest bowiem w ograniczaniu zadłużenia, małym deficycie budżetowym, w niskiej inflacji i w niskich stopach procentowych? Nic. Wniosek jest prosty. Spełniajmy warunki, mówmy o woli przyjęcia euro, ale nie śpieszmy się z zamianą złotego na europejską walutę. Polska i strefa euro muszą do tego dojrzeć.
Dyskusja na temat wpisów do bloga toczyć się będzie na http://www.macronext.pl/pl/blog/wpis/przedswiateczny-euroentuzjazm . Zapraszam!
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
