Przymiarka już do eurowyborów

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2024-04-08 20:00

Wybory samorządowe 7 kwietnia 2024 r. planowo powinny odbyć się we wrześniu 2023 r. bezpośrednio przed parlamentarnymi

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Rządzące wtedy PiS obawiało się jednak, że wyniki będą pierwszym sygnałem wieszczącym zmianę władzy centralnej – i taki był najprawdziwszy powód zmiany terminu, a nie problemy proceduralno-organizacyjne. 15 października i tak nadszedł nieuchronnie, natomiast dotychczasowi włodarze samorządowi otrzymali w prezencie dodatkowo ponad pół roku władzy. Odsunięcie wyborów samorządowych aż do 7 kwietnia zmieniło ich kontekst. Nominalnie miały ten sam cel, wybór władz lokalnych, ale zarazem stały się pierwszym po pół roku obrachunkiem władzy centralnej.

W poniedziałek rozpoczęło się analizowanie, kto naprawdę wygrał i będzie zagospodarowywał wielkie pieniądze. W blisko 2,5 tys. gmin/miast jest to proces całkowicie zdecentralizowany. Na najłatwiejszym medialnie poziomie samorządowych województw potwierdza się zjawisko, które raczej zaskoczyło obecnie rządzące tzw. konsorcjum 15 października. Wypada przypomnieć, że tamtego dnia arytmetycznym złotym medalistą w kategorii samodzielnych partii było Prawo i Sprawiedliwość. Teraz 7 kwietnia wszystko się powtórzyło – zwycięzca niby ten sam, ale większościowe konsorcjum przejmie zapewne 10 z 16 wojewódzkich sejmików, niektóre z lokalnymi aliantami.

Wybory charakteryzował dość zdumiewający tematyczny dualizm. Gdy się prześledziło tysiące materiałów na najniższym poziomie, to przeważała rzeczywiście infrastruktura, inwestycje lokalne etc. Wyborcza propaganda centralna była bardziej rozstrzelona, na przykład lewica silnie akcentowała hasła kobiece, w tym odłożenie przez marszałka Szymona Hołownię rozpatrzenia projektów ustaw aborcyjnych dopiero na tydzień powyborczy, i stawiała tezę, że właśnie o tym są samorządowe wybory – kompletny absurd. Centralna polityka jednak wlała się zupełnie innym strumieniem. Ze względu na święta termin 1 kwietnia wybrany został bardzo sprytnie jako dzień wygaszenia zerowego VAT na żywność, albowiem w Wielkim Tygodniu zwiększonych zakupów dokonywaliśmy jeszcze po niższych cenach. Jednak kilka dni po świętach stopniowo uświadomiliśmy sobie nieuchronność pewnej podwyżki kosztów życia i w głosowaniu 7 kwietnia na pewno się to odbiło. Nie na poziomie wyborów radnych gminnych/miejskich i wójtów/burmistrzów, ale w głosowaniu wojewódzkim – oczywiście.

Po trwającej pół roku partyjnej smucie niewątpliwie odżyło nieco PiS. To sygnał, że bardzo ostra będzie rozkręcająca się niemal z marszu po samorządowej kampania europejska, wszak kolejne głosowanie już w niedzielę, 9 czerwca. Podział puli naszych 53 mandatów w Parlamencie Europejskim oczywiście będzie miał znaczenie niezrównanie mniejsze niż 460 foteli w Sejmie, ale wizerunkowo dla polityków ogromne. Przypomnę, że w 2019 r. PiS pokonało zjednoczoną ówczesną opozycję w stosunku 27:22, a 27:25 gdyby nawet doliczyć trzy samodzielne mandaty lewicowej Wiosny. Teraz to jasne, że urobek PiS spadnie poniżej 20 mandatów, ale przecież się nie wyzeruje. Podobnie poprzedni sternicy państwa nie zostaną pozbawieni władzy w przypuszczalnie sześciu sejmikach.

Najbardziej negatywny sygnał z niedzielnych wyborów to marna frekwencja, a także znowu odwrócenie się wyborców młodych. W niedzielę, 7 kwietnia, podobnie jak pamiętnego 15 października przewodniczyłem obwodowej komisji wyborczej w tym samym lokalu i przy tym samym elektoracie. Okazał się tym samym tylko formalnie w spisie wyborców, bo przy urnie średnia wiekowa głosujących zdecydowanie skoczyła w górę.