Termin krakowskiego szczytu ministrów spraw zagranicznych z całego świata czystym przypadkiem zbiegł się z drugą turą wyborów prezydenckich. Najważniejszą pamiątką po nim pozostanie aneks do polsko-amerykańskiej umowy o obronie przeciwrakietowej, podpisany w obecności Hillary Clinton i Radosława Sikorskiego. Według zachwyconych polityków nowa konfiguracja nieporównanie lepiej odpowiada interesom Polski. A przecież dwa lata temu układ podpisany przez Condoleezę Rice i tegoż samego naszego ministra również był osiągnięciem świetlanym. Czyli jak w reklamie — produkt jest super, ale po pewnym czasie wprowadzana jest do niego jakaś błyskotka i dopiero nowsza wersja okazuje się prawdziwym hitem, z czego należy wnioskować, że tamta reklamowana wcześniej była jednak badziewiem.
Oprócz wzmacniania bezpieczeństwa rakietowego, Polska na drugą nogę przystępuje do globalnej inicjatywy w sprawie gazu łupkowego. Wstępne opracowania amerykańskich firm szacują nasze zasoby tego schowanego w skałach surowca na minimum 1,5 bln metrów sześc. Ale na dokładniejsze dane trzeba będzie poczekać z pięć lat, a przygotowania do ewentualnej eksploatacji mogłyby rozpocząć się za kolejną dekadę. Eksploatacja złóż łupkowych jest znacznie droższa niż konwencjonalnych. Niemniej Amerykanie zaangażowali ogromne pieniądze, dzięki którym stali się największymi producentami gazu w świecie.
Istnieją poważne wątpliwości, czy łupkowy sukces w ogóle jest do powtórzenia w Unii Europejskiej. Nasze wyceny rezerw oparte są na badaniach geologicznych przeprowadzanych w zupełnie innych celach, niż ustalenie pojemności złóż. Dlatego cała idea gazu z łupków na razie jawi się bardziej energetycznym mitem, porównywalnym na przykład z… ropociągiem z ukraińskich Brodów do Płocka.