Puchar pestycydów?

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2005-12-16 00:00

Lecznicze działanie win na choroby krążenia najlepiej widać po Francuzach.

Tłusta kuchnia i poziom cholesterolu jeden z najwyższych w Unii. O dziwo, jednak mieszkańcy Francji mają się zupełnie dobrze. Ryzyko chorób sercowo-naczyniowych jest u nich znacznie niższe niż innych Europejczyków. Skąd ten francuski paradoks? Z konsumpcji wina do potraw — oczywiście. Mówią, że umiarkowanej. Terapeutyczne efekty przypisują zwłaszcza winom czerwonym. Regularne picie wina w dużych ilościach może mieć także swoje złe strony. Wiadomo — alkohol! Nie o tym jednak jest dziś nasza historia.

Sklepowy striptiz

Czy jednak tak naprawdę zdajemy sobie sprawę, co oprócz alkoholu może na nas czyhać w kieliszku? Rozbierzmy — ekonomicznie — do naga najtańsze z importowanych win. Te z najniższej półki — za 7-8 złotych. W cenę obowiązkowo wliczony musi być VAT — 22 proc. A także akcyza, marża sklepu, narzut hurtownika, koszt transportu i cena samej butelki. Do tego cena korka i druku etykiety. Wychodzi, że koszt samego trunku będzie poniżej złotówki. Masówka.

Czyhające pułapki

Żeby producent wyszedł na swoje, musi mieć „winny rurociąg”. Grona skupuje, skąd może, oczywiście najtaniej. Plantatorzy także muszą być skuteczni. Nie mogą pozwolić, by chwasty podpijały cenne dla gron soki, krety podgryzały korzonki, a robale nażerały się do sytości. Do akcji rusza chemia. Rodentycydy, pestycydy, insektycydy etc. Na winorośla leci chemiczny deszcz, często z helikopterów. Niszczy wszystko, co się rusza. Ścieka po łodyżkach i wsiąka w glebę. Nafaszerowaną wcześniej nawozami sztucznymi. Korzonki zasysają, gronka pęcznieją. Powstają pyszne winka.

Nadeszło nowe

Ruch zdrowych win narodził się w latach trzydziestych. Powstały pierwsze ekologiczne plantacje. Żadnej chemii, wszystko siłami natury. Do tego naturalne komposty, źródlana woda. Ale wcześniej zastosowanej chemii z dnia na dzień z gleby usunąć się nie da. Pierwsze lata transformacji są dla plantatorów ekonomicznie bolesne. Mimo to wielu na to poszło. Są kraje, które przebiegle twierdzą, że ich wina są z natury produkowane biologicznie. Jedni argumentują, że plantacje na dużą skalę są tam od niedawna (Chile, Nowa Zelandia), drudzy — że bieda nie pozwalała im wcześniej stosować nawozów sztucznych i pestycydów (Mołdawia). Może jest w tym jakieś ziarno prawdy — ale nie do końca. Lepiej szukać informacji na etykiecie. Aby zamieścić tam informację, że wino jest organiczne, spełnić trzeba wiele warunków. Jest to kontrolowane, również technologia wytwarzania wina. Szczególnie pod lupę wzięto dwutlenek siarki. To jego pozostałości oskarżane są o wywoływanie kaca u niektórych wielbicieli wina.

W produkcji win organicznych prym wiodą Francuzi, przoduje Langwedocja. Ale nie tylko. Gdy lata temu odwiedziłem kalifornijskie plantacje winne, ujrzałem księżycowy krajobraz. Nigdzie nawet sterczącej trawki, nie mówiąc już o chwastach. Nawet jednej biedronki! Tylko rzędy sterylnych winorośli. Zupełna cisza, ani jednego śpiewającego ptaszka. Dziś jest zupełnie inaczej. Zajęło to jednak lata. W Shafer Vineyards opowiedziano mi niedawno o ciernistej drodze do natury. Musieli nawet skorzystać z pomocy biologów.

Ptasi ochroniarze

Dziś winnice patrolowane są całą dobę. Przez ptaki, które celowo tu sprowadzono. W nocy czuwają sowy, w dzień służbę pełnią jastrzębie. Krecie „wilcze stada” zostały przetrzebione. Nie trzeba żadnych rodentycydów. Z owadami rozprawiają się ptaki. W nocy wtórują im nietoperze. Wśród winorośli rosną koniczynki, nawet owies. Regularnie są ścinane. Powstaje naturalny kompost. Żadnych nawozów sztucznych. Żadnej chemii.

A wina?

Są znakomite, sama czołówka amerykańskich. Powyżej 90 punktów w skali Parkera. Niestety, za jakość trzeba słono płacić. Zawsze można sięgnąć do tych najtańszych. Ale czy koniecznie po puchar pestycydów?