Mimo takich realiów wczoraj zagrzmiał traktatowo samozwańczy, ale realnie rządzący, UE dyrektoriat. Oprócz kanclerz Angeli Merkel prezydent Nicolas Sarkozy zaprosił do Strasburga nowego premiera Włoch, Mario Montiego. Chodziło o umocnienie legitymacji potentatów do dyktowania warunków maluczkim. Teoretycznie trójka ciągnie wóz mocniej niż para, ale pod warunkiem zgodnego współdziałania wszystkich koni. Na razie pozostająca francuską propozycja zmian ma się ponoć objawić jeszcze przed odbywającą się 8-9 grudnia Radą Europejską.
Puszenie się galijskiego koguta to norma, zatem ogłoszenie pomysłu samo w sobie nie jest zaskoczeniem. Ale prezydent Sarkozy nie bierze pod uwagę, że tknięcie traktatu naprawdę otworzy unijną puszkę Pandory. Propozycje zmian nie ograniczą się do pilnych przepisów umożliwiających emisję euroobligacji czy wyrzucanie ze strefy euro. Choćby Wielka Brytania ma już gotowy pakiet konkretnych propozycji, podkopujących unijną integrację. W tym kontekście aż strach zapytać, czy jakiekolwiek pomysły nowelizacji ma… Polska. Co prawda miłujemy traktatowy pokój, ale nie możemy zapominać o rzymskiej prawdzie: si vis pacem — para bellum.