Trwająca trzysta dni - od lutego do grudnia 1916 r. - nierozstrzygnięta bitwa pod Verdun jest symbolem I wojny światowej. Niemiecki plan przewidywał wprost "wykrwawienie się" francuskiej armii, co miało zmusić przeciwnika do rozmów pokojowych. W celu realizacji tego planu dowódcy wojska cesarskiego użyli znacznych sił - niemal miliona żołnierzy, przeciwko którym Republika postawiła prawie 900 tys bagnetów. Efektem przeciągających się walk zginęło 700 tys ludzi, niemal w wyrównanych połowach po stronie atakujących i broniących się w okopach.

Krajobraz otaczający Verdun wciąż przypomina o stoczonych tu przed wiekiem walkach. Brak jest drzew starszych niż sto lat, zachowano wiele lejów po ostrzale artyleryjskim, a ważnym punktem turystycznym jest miejsce pamięci i cmentarz poległych, gdzie odbywają się uroczystości rocznicowe.
W ostatnią niedzielę uczczono pamięć poległych widowiskiem, którego widzami byli Hollande i Merkel oraz miliony widzów na miejscu i przed ekranami. Niemiecki reżyser Volker Schloendorff stworzył spektakl, w którym cztery tysiące młodych Francuzów i Niemców wybiegało falami z dwóch stron cmentarza (jak kolejne linie żołnierzy posyłane na śmierć) po czym zaczynało się bić i szarpać na polu usytuowanym w centralnym pasie nekropolii. Ich walki zakończyło dopiero wejście postaci symbolizującej śmierć, kroczącej wśród padających bez ruchu na ziemię chłopców i dziewcząt.
Oryginalny pomysł Schloendorffa spotkał się z krytyką zarówno skrajnej prawicy rodziny Le Pen, jak i kierowanych przez Sarkozy'ego centroprawicowych Republikanów. Zarzucano mu bezczeszczenie miejsca cierpienia, kalanie pamięci przodków a także "jogging na cmentarzu" (Marine Le Pen).
Toczona dyskusja zapewne ograniczy się do francuskich mediów i rozpłynie się w ciągu kilku dni, ale mogłaby być przyczynkiem do poważniejszej, wielowątkowej rozmowy na temat historycznych rekonstrukcji bitew.
Oficjalnym uroczystościom w Verdun towarzyszyły inscenizacje grup rekonstrukcyjnych przedstawiających wygląd wojskowego obozu, umundurowanie i uzbrojenie żołnierza. Zwiedzający mogli skosztować frontowej zupy, dotknąć broni i posłuchać sygnałowej trąbki - wszystkie atrakcje dostępne również podczas widowisk organizowanych przy różnych okazjach w naszym kraju.
Widząc tego rodzaju pokazy zawsze zadaję sobie pytanie, czy nie jesteśmy świadkami atrakcyjnego wizualnie trywializowania historii. Ten zgrzyt jest szczególnie widoczny zwłaszcza pod Verdun, gdzie przez niemal rok ciała wielu poległych gniły na polu walki, ich kończyny lądowały w workach z piaskiem, a ciała były tak zmasakrowane, że ponad sto tysięcy zabitych nie udało się zidentyfikować.
Samo słowo "rekonstrukcja" w przypadku takich wydarzeń jak te ostatnie we Francji, ale również naszych rodzimych rocznic bitewnych, wydaje się być nieodpowiednie. Jak bowiem odtwarzać rzeź bez straty, śmierci i cierpienia? Czy pasjonaci w wyglansowanych butach i czystych kurtkach przypominają w jakimś stopniu tych, którzy długie lata spędzili w okopach wielkiej wojny, walcząc z wszami, błotem, zimnem lub upałem? Może zamiast defilady szeregów żołnierzy w historycznych mundurach powinniśmy zobaczyć rzędy niewidomych i kalek, na swoje nieszczęście ocalonych z ataków pod Ypres i Bolimowem?
Na te pytania warto poszukać odpowiedzi również w Polsce, bo organizowane z coraz większym rozmachem widowiska historyczne zaczynają zbliżać się do progu śmieszności. Kultywowanie tradycji patriotycznej jest chwalebne, ale pozostawmy wojnie poległych w boju. W przeciwnym wypadku grozi nam coraz większe trywializowanie śmierci przez kolejne generacje, szczęśliwie od wojny uchronione.