Zaświadczamy, że w Fukierze nie śmierdziało. Po wcześniejszych rozczarowaniach w innych restauracjach Mistrzyni byliśmy przekonani, że tym razem z jej matecznika wyczołgamy się na Stary Rynek w Warszawie nie tylko na kolanach. Także w pokutniczych workach. Zamówiliśmy polskiego schabowego. Miał być z kapustą i do tego na całą patelnię. A jaki był?
Składał się z dwóch chytrze ułożonych kotletów. Smażonych na jakimś bezbarwnym tłuszczu (ani śladu masełka). W obu przypadkach smakowo generalnie wstyd (56 zł). A zasmażana kapusta też dawno utraciła swoje panieńskie dziewictwo. I aromaty.
Schabowy ze szkolnej stołówki jawił się nam w tym kontekście jak książę z bajki. Zwłaszcza, że u Mistrzyni podają go (jak kurczaka w restauracji Polka) na zimnych talerzach.
Dla odmiany zamówione przez nas dla towarzystwa alzackie białe wino było kokieteryjnie ciepłe: 18,6 st. C (zmierzyliśmy). A pomyśleć, że przed II wojną światową żadne śluby koronowanych głów w Europie nie mogły się obyć bez win sprowadzanych od Fukiera. W swoich piwnicach mieli Tokaje z XVII wieku.Do tego trzymane i podawane w godziwej temperaturze.

