Rewelacje z antypodów

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2008-02-29 00:00

Kiedy Richard Goldman — który najbardziej się zasłużył w promowaniu win z Nowej Zelandii — odwiedził w roku 1980 Wielką Brytanię, z przerażeniem stwierdził, że kojarzenie win z Nową Zelandią uznawano za dobry dowcip.

 

Fakt, wina w Nowej Zelandii nigdy nie miały łatwego życia, choć… Już w 1819 roku Generalny Kapelan Nowej Południowej Walii pisał, że „zarówno gleba jak i klimat są dla winogron wysoce sprzyjające”. Jego notatki zostały zauważone. Gdy biskup Lyonu w 1838 roku wylądował (na czele misjonarzy) w miejscowości Hokianga, przywiózł ze sobą wiele różnych szczepów winogron. Szybko powstały przyklasztorne plantacje. O samych winach kroniki milczą... Chociaż trudno uwierzyć, by braciszkowie zakładali plantacje tylko w celach dekoracyjnych.

 

 

Picie bez kultury

Olbrzymią rolę w nowozelandzkim winiarstwie odegrali imigranci z Dalmacji. To oni przenieśli z Europy miłość do wina. Do dziś wiele najstarszych nowozelandzkich domów winnych ma swojsko brzmiące nazwy: Babich, Fredatoviches czy Brajkoviches. Wtedy natykali się na rozliczne problemy. Kultury picia wina — w dzisiejszym rozumieniu — zupełnie nie było. Głównie dlatego, że większość osadników pochodziła ze Zjednoczonego Królestwa: preferowano mocniejsze trunki. Z win powodzeniem cieszyły się jedynie te wzmocnione, rozmaite lokalne „porto”, „sherry” czy „madery”.

 

Trunki szatana

Szerzyło się pijaństwo. Jak grzyby po deszczu pojawiały się kobiece stowarzyszenia promujące abstynencję. Urosły do poważnej siły politycznej: pierwszym sukcesem stało się przegłosowanie ustawy zaostrzającej wymagania konieczne do zyskania licencji na wytwarzanie mocnego alkoholu. Za nią poszły podobne — wymierzone w wina. W końcu winiarze mogli wprawdzie wino wytwarzać — ale nie mieli prawa go sprzedawać. Coś jak dzisiaj u nas!

W 1914 roku premier Nowej Zelandii W. F. Massey grzmiał, że wina produkowane w europejskim stylu to upodlający, ogłupiający i demoralizujący napój. Nowa Zelandia — na rok przed USA, w referendum — pioniersko zagłosowała za prohibicją. Ale cierpienia trwały jedynie rok. „Porządek” przywrócili nowozelandzcy żołnierze, powracający do ojczyzny po I wojnie światowej. W Europie rozsmakowali się w winach. I w ponownym referendum nie odpuścili!

Wina krok po kroku, niespiesznie wypełzały z podziemia. Duży udział w coraz lepszej ich jakości mieli także przybysze z Libanu (Corbans) czy Hiszpanii — jak Josef Soler. Wina tego Iberyjczyka w tamtych czasach regularnie zgarniały wiele trofeów. Największy sukces odniosły w roku 1906: dostały trzy z pięciu złotych medali podczas Christchurch International Exhibition. Australijczycy byli wściekli. Zażądali powtórnego konkursu w obecności uznanego przez nich eksperta w jury. Skutek? Soler zdobył wszystkie z pięciu złotych medali!

 

 

Ku światłu

Poluźnianie pętli na szyi nowozelandzkich winiarzy szło jednak nieprawdopodobnie wolno. Dopiero w 1948 roku pozwolono, by sprzedawali wino, ale jedynie gościom odwiedzającym ich winnice. Ale dalej niezgodne było z prawem sprzedawanie wina w pubach po godzinie 19. Sprzedaż w wina niedzielę to był już istny kryminał. Powszechnie kombinowano, jak ominąć te bariery. Masowo organizowano wtedy w pubach „imprezy zamknięte”. Trzykrotne przyciśnięcie dzwonka było sygnałem, że przyszedł ktoś ze swoich. Doprawdy, trudno dziś uwierzyć, że jeszcze w latach 60. zeszłego stulecia wina nie miały prawa wstępu do nowozelandzkich restauracji!

A dzisiaj? To już zupełnie inny świat. Nowa Zelandia jest uznanym producentem świetnych win. Przyjęło się tam znakomicie sporo czerwonych odmian, jak Pinot Noir, Merlot czy Cabernet Sauvignon. Z białych dobrze wychodzi Chardonnay, a nawet Riesling. Ale największym przebojem pozostaje Sauvignon Blanc, które pojawiło się tam raptem 30 lat temu. Obsypano je górą międzynarodowych nagród. Ostatnio wielką sensacją są zaś nowozelandzkie wina musujące produkowane metodą tradycyjną. Bardzo denerwują Francuzów... l

Sauvignon Blanc, 2007, Marlborough, Soljans Wines

Przyjazna potrawom kwasowość z powiewami agrestu. Gdzieś w tle zaznaczone owoce tropikalne, także melon. Koniecznie pić póki jest młode.

Sauvignon Blanc, 2007, Marlborough, Dog Point

Oczywiście agrest ale także grejpfrut. Gdzieś daleko dojrzałe jabłka i lekko zaznaczona mineralność. Przyjemnie zharmonizo-wane. Dobry towarzysz dla ryb, np. wędzonego łososia. Ale także do sączenia bez przekąski.

Sauvignon Blanc, 2006, Marlborough, Kumeu River

Charakterystyczne dla szczepu zielone nutki: agrest, jabłka, trawa. Dobrze zbudowane, o wyrazistej kwasowości. Świetne ze świeżym kozim serem. Owocami morza też nie gardzi.

Cape Crest, 2005, Hawkes Bay, Te Mata

To raczej kupaż, chyba z Semillion, choć Sauvignon Blanc pozostaje gdzieś daleko zauważalny. Eleganckie i zrównoważone wino. Delikatna obecność tanin sugeruje, że będzie smakować także po paru latach.