Róbmy swoje

Rafał Kerger
opublikowano: 2005-08-03 00:00

100 USD na „wziątki” bierze na Białoruś polski kierowca tira. Ostatnie napięcia polityczne nic tu nie zmieniły.

„Kraj prostytutka”, „pachołki Unii” — takie epitety padają pod adresem Polaków w białoruskiej telewizji. Działaczy Związku Polaków szykanuje bezpieka, mnożą się naloty na mieszkania, przesłuchania i aresztowania naszych rodaków. Czy firmy, które robią interesy z naszym wschodnim sąsiadem, mają czuć się zaniepokojone?

Nie szukajcie dziury

Współczujemy rodakom w Grodnie i Mińsku, ale „bussines is bussines” — zapewniają przedsiębiorcy i eksperci. Sekretarz prasowy ambasady RP Monika Sadkowska uspokaja:

— Nie notujemy skarg biznesmenów. Strona białoruska niejednokrotnie podkreślała, że współpraca gospodarcza z Polską ma dla niej ogromne znaczenie.

Niemniej przetrzymywanie na granicy przez białoruskich celników to dla Polaków chleb powszedni.

— Jak kierowca jedzie na Wschód, to dostaje 100 USD na „wziątki”. I nic nie ma do tego kryzys polityczny. Zaczyna się już na granicy. Gdy widzą naszą ciężarówkę, od razu biorą ją na bok. Ich wagi zawsze mierzą inaczej. Przy wyjeździe ma być 200 litrów paliwa, więc najlepiej mieć góra 199. Nie zapłacisz łapówki, to dwa tygodnie czekasz na granicy. A wiadomo, jakie ma to konsekwencje w przypadku towarów z krótkim terminem przydatności — mówi szef jednej z większych firm przewozowych, która wysyła na Wschód ponad 1000 tirów rocznie.

— Kiedy się przyczepią, a nie masz pieniędzy, to mogą nawet zarekwirować towar — dodaje logistyk.

Gospodarka po białorusku

— Korupcja dotyczy wszystkich krajów WNP, ba, wszystkich krajów w czasie transformacji, ale rzeczywiście Białoruś ma rozbudowany system konfiskat i przejmowania towarów. Za pretekst mogą wystarczyć źle wypełnione dokumenty. Zarekwirowane towary są potem sprzedawane za bezcen w specjalnych składach — mówi Henryk Borko, doktorant SGH, specjalista od gospodarki Białorusi.

— Zdarzały się sprawy przed sądem bez udziału strony polskiej czy przetrzymywanie transportów, ale to raczej wyjątek niż reguła — uspokaja Paweł Dębski z biura Unido, które opublikowało gospodarczy przewodnik po Białorusi.

Oprócz łapówkarstwa jedną z poważniejszych przeszkód w prowadzeniu biznesu na Białorusi jest niestabilność prawa (system dekretów prezydenckich). Przed wyborami może np. okazać się, że trzeba podnieść pracownikom płace o równowartość 2 USD, bo Łukaszenko rzucił wyborczą kiełbasę.

— Urzędnicza interpretacja prawa jest zwykle interpretacją ostateczną — przyznaje Paweł Dębski.

— Ten kraj to jednak poważny rynek, 9,8 mln ludzi. Należy podkreślić, że funkcjonuje tu kodeks inwestycyjny z 2001 r., w którym napisane jest, że państwo białoruskie nie ingeruje w poczynania inwestora, jeśli nie są sprzeczne z interesem Białorusi. Nie ma też planów, by tak jak na Ukrainie nagle znieść specjalne strefy ekonomiczne — podkreśla z ostrożnym optymizmem Henryk Borko.

Jako wyznacznik względnej gospodarczej stabilności Białorusi może posłużyć przykład z sektora bankowego — który jest na zmiany najwrażliwszy. W sześciu strefach ekonomicznych w tym kraju (patrz ramka) funkcjonuje pięć zachodnich banków, stworzonych z myślą o obsłudze inwestorów.

Czyli co? Kryzys polityczny minie, biznes zostanie? Oby!