Fabryka. Słowo, które przywołuje industrialne skojarzenia. W mojej głowie pojawia się obraz dzielnicy Londynu z czasów rewolucji przemysłowej. Obraz pełen dymu, pary i kurzu. Przewijające się postaci noszą usmarowane olejem ubrania. W tle dźwięk maszyn i narzędzi oraz pojedyncze krzyki majstrów. Dźwięk piłowanego metalu, iskry, czasem ogień. Zapach towotu, chłodziwa, lakieru, paliwa i inne drażniące nozdrza chemiczne aromaty. Ot, fabryka, zakład, warsztat. Raczej na bakier z dizajnem i czystością. Tu się pracuje, a nie wypoczywa. To wyobrażenie dotyczy fabryk wszelakich – również tych, w których powstają samochody. Oczywiście od czasów rewolucji przemysłowej wiele się zmieniło. Fabryki, również motoryzacyjne, stały się przyjaźniejsze środowisku, czystsze, cichsze, wydajniejsze. Niemniej to wciąż miejsca do produkcji i pracy, nie do oglądania i podziwiania. Optymalizacja, cyfryzacja, a nie dizajn i zapach luksusu. Chyba że mówimy o Goodwood.
Pszczoły i róże
Nie będę rozpisywał się o historii marki Rolls-Royce (zainteresowanych nią zapraszam do wysłuchania naszego podcastu), niemniej muszę wspomnieć, że Goodwood to czwarty dom tej marki. Firma działa od 1906 r. Powstała w Manchesterze. W 1908 r. przeniosła się do Derby, a od 1946 r. na długie lata związała się z Crewe. Gdy w 2003 r. Rolls-Royce’a przejęło BMW, uruchomiono obecny dom tej marki. Tak na marginesie – zakład w Crewe jest obecnie w rękach Volkswagena i powstają tam… Bentleye (o wspólnej historii Bentleya i Rolls-Royce’a też mamy podcast). Wracając do Goodwood. Jedna z kilku historii powstania zakładu głosi, że zgoda na jego budowę na włościach należących do księcia Richmonda została wydana pod warunkiem… niewidzialności budynków. Właściciel ziemi nie chciał, by fabryczne cielsko zaburzało zieloną perspektywę West Sussex. Inna wersja mówi, że na budowę fabryki zgodziła się synowa Richmonda, lady March. Ponoć rzuciła – okej i jednocześnie zaznaczyła, że nie chce fabryki w swoim ogrodzie. Tak czy inaczej fabryka mogła powstać, ale miała być niewidzialna.
I wiecie co? Jest. Budynki nie wyrastają na kilka pięter, a wszechobecne, wielkopowierzchniowe przeszklenia (nawet hali produkcyjnej) sprawiają, że światło niejako przenika fabrykę. Budynki znajdują się w niecce. Dachy pokryte są naturalną roślinnością, a całości dopełniają zarybione stawy, pasieki (tak! Rolls-Royce ma swój własny miód) i dzikie zwierzęta. Cały zakład – w końcu przemysłowy – dosłownie niknie w lekko pagórkowatym, zielonym krajobrazie. Jawiąc się niczym ogród, park, las. Na pewno nie jako fabryka.
Przed mocno przeszklonym, otoczonym roślinnością wejściem głównym jest ogromne oczko wodne otoczone różanym ogrodem. Nie byle jakim. Rosnącą tu odmiana nazywa się Phantom Rose i została wyhodowana na zamówienie marki przez słynnego brytyjskiego ogrodnika Philipa Harknessa. Phantom Rose jest zwiewna, ma kremową barwę, zniewalającą woń. Kwitnie bogato dokładnie pięćdziesięcioma płatkami. Sam Harkness – któremu wyhodowanie odmiany zajęło osiem lat – opisuje ją jako kwintesencję angielskiego stylu ogrodniczego. Czujecie już ten pełen spokoju i piękna anturaż? Nie przystaje do fabryki, co nie?
Ręczna robota
U wejścia gości i klientów witają dwa ogromne portrety ojców założycieli – Henry’ego Royce’a i Charlesa Stewarta Rollsa. Po prawdzie to ogromne wyświetlacze, dlatego co jakiś czas panowie dyskretnie uśmiechają się do odwiedzających, a odwiedzający mają wrażenie, jakby ojcowie cały czas czuwali nad perfekcją firmowanych swoimi nazwiskami aut. Jest też sala, w której przedstawiciele marki spotykają się z klientami. To bardziej salon rodem z dżentelmeńskich klubów Londynu. Dizajnerskie meble, dzieła sztuki (cała fabryka jest nimi dosłownie wypełniona), biblioteka z albumami luksusowych marek, biografiami mistrzów dizajnu, architektury czy mody. Totalnie nie fabryczne miejsce, bardziej światowe centrum sterowania luksusem. Dalej sale wypełnione próbkami możliwości indywidualizacji aut. Skóry, drewno, szlachetne materiały, rodzaje szwów, inkrustacji itp. To tu klient przy pomocy specjalistów decyduje, jak będzie wyglądał jego przyszły samochód. Możliwości – nieskończenie wiele. Jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia (i budżet, ale w tych ścianach się o tym nie mówi). Nieskończona paleta kolorów (Rolls-Royce wykona lakier w dowolnym kolorze) dopełnia całości. Ponoć klienci potrafią przynieść perły z rodowej kolekcji albo ulubioną szminkę małżonki, by ich kolor idealnie odwzorować w barwie lakieru zamówionego auta.
Są też pokoje dla klientów (by mogli się odświeżyć po podróży, jeśli sobie tego zażyczą) i sale restauracyjne. Nawet hala produkcyjna na takową nie wygląda. Panuje tu spokój i cisza. Auta składane są ręcznie od A do Z. Między kolejnymi stanowiskami samochody podróżują na wózkach, które transportowane są również ręcznie. Poza inżynierami, mechanikami i pracownikami fizycznymi fabryka zatrudnia mistrzów kaletnictwa, rzeźbiarzy, malarzy oraz jubilerów. Ile zajmuje budowa auta? To w dużej mierze zależy od tego, co klient zamówi. W jednym z fabrycznych korytarzy natykam się na maskę od modelu Phantom. Z okazji 10. rocznicy London Craft Week została przyozdobiona… obrazem. Artysta malarz aerografem naniósł na lakier panoramę Londynu. Zajęło mu to… 80 godzin. Mniej więcej tyle samo zajmuje wykonanie środkowej konsoli – jeśli klient zażyczy sobie rzeźb czy inkrustacji. Z ciekawostek: w jednym z modeli szytych na zamówienie w Goodwood tapicerka miała 2,2 mln szwów, a długość wykorzystanych do nich nici to 18 km. Więcej przykładów? Podsufitka utkana z diod LED może odzwierciedlać niebo o ulubionej porze roku.
Każdy klient może zechcieć coś swojego, choćby monogram w zagłówku, lub by na każdym z foteli znalazła się konstelacja znaku zodiaku np. dziecka. Wyhaftowane róże? Proszę bardzo. Jeśli tylko pomysł nie wpłynie na bezpieczeństwo, zostanie zrealizowany – ręcznie.
– To jest złoto, panie Bond. Całe życie byłem zakochany w jego kolorze, jego blasku, jego boskiej ciężkości – mówił Auric Goldfinger, czarny charakter trzeciego filmu o przygodach 007 „Goldfinger”. Auric Goldfinger poruszał się w filmie czarno-złotym Rolls-Royce’em Phantomem III Sedanca de Ville z 1937 r. Ktoś zamarzył, by jego nowy Phantom był mocno inspirowany tym filmowym. Proszę! W 2024 r. na drogi wyjechał ów Goldfinger. Do filmowego nawiązuje nie tylko lakierem, ale też całą masą wykonanych na zamówienie dodatków. Inkrustacje, kolory, materiały oddają charakter filmowego auta. Jest nawet słynne logo 007, na wykorzystanie którego Rolls-Royce dostał pozwolenie od wytwórni. Nawet tablica rejestracyjna AU 1 nawiązuje do filmowej. Więcej? Wnętrze zdobi m.in. szczegółowa mapa topograficzna przełęczy Furka w Szwajcarii, gdzie Auric Goldfinger był ścigany przez Bonda Astonem Martinem DB5. Wybór, tworzenie i budowa tego auta zajęła… trzy lata. Ile kosztowało? Rolls-Royce nie lubi mówić o cenach. Z plotek wiem, że najdroższe auto, jakie opuściło Goodwood, kosztowało około 28 mln dolarów.











Co ciekawe, około 80 proc. Rolls-Royce’ów produkowane jest z uwzględnieniem specjalnych życzeń klientów. Budowa seryjnego auta zajmie 450 godzin, czyli przy ośmiogodzinnym dniu pracy i wolnych weekendach grubo ponad… dwa miesiące.
Pean z odpowiedzią
Opuściłem Goodwood po kilku godzinach. Ten czas wystarczył, by stwierdzić, że nazywanie tego miejsca fabryką jest nie na miejscu, choć w rzeczywistości nią jest. Realizuje jednak bardziej dzieła sztuki na zamówienie niż środki transportu. Dosłownie produkuje marzenia najmożniejszych tego świata. Jak nie fabryka to co? Manufaktura? Pracownia?
– House, house of Rolls-Royce – przychodzi z odpowiedzią jeden z przedstawicieli marki.