Niewielu dawało wiarę zapewnieniom, że to Mateusz Morawiecki, wicepremier i minister rozwoju, będzie grał pierwsze skrzypce w polityce gospodarczej rządu. W końcu to minister skarbu decyduje, co się dzieje w państwowych spółkach, a szef resortu finansów, komu i na co dać z publicznej kasy. Wątpliwości, kto jest numerem jeden w sprawach gospodarczych, zostały jednak rozwiane.

Mateusz Morawiecki będzie przewodził pracom Komitetu Rozwoju — nowemu ciału, w którym zapadną decyzje dotyczące planu rozwoju, i dostał instrumenty, które pomogą go realizować: Korporację Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych, Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK), niektóre spółki skarbu państwa zajmujące się wspieraniem gospodarki oraz Urząd Zamówień Publicznych. „PB” jako pierwszy informował, że resort rozwoju chce realnej władzy, która pozwoli realizować strategię, bez konieczności toczenia batalii z kolegami z rządu. Na jego zlecenie rządowi prawnicy przygotowali nowelizację szeregu ustaw, które zmieniały architekturę nadzoru na kilkoma państwowymi podmiotami. Inicjatywę Mateusza Morawieckiego oficjalnie zatwierdził rząd.
Kluczowe było jednak porozumienie z Dawidem Jackiewiczem, szefem resortu skarbu. Kierowane przez niego ministerstwo oddało już pieczę nad największym bankiem — PKO BP i kilkoma innymi spółkami.
— Ministrowie rozwoju i skarbu porozumieli się w sprawie nadzoru, zanim ustawy przenoszące kompetencje do Ministerstwa Rozwoju trafiły pod obrady rządu. Resort skarbu zadeklarował współpracę przy realizacji planu rozwoju, czego dowodem jest przekazanie PKO BP — mówi nasz informator z kręgów rządowych. Pierwotny projekt zakładał, że listę spółek skarbu państwa, które weźmie pod skrzydła Mateusz Morawiecki, będą określały specjalne rozporządzenia. Ten artykuł jednak zniknął z ustawy — co wzmacnia pozycję ministra skarbu (bo zmiana listy będzie wymagała nowelizacji ustawy) — a w dokumencie literalnie zapisano, że do MR trafi, oprócz PKO BP, spółka Polskie Inwestycje Rozwojowe (PIR), Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych oraz część Agencji Rozwoju Przemysłu, które zajmują się innowacjami. Ministrowie rozwoju i skarbu uzgadniają szczegóły podziału tej agencji. — Dawid Jackiewicz zadeklarował jednocześnie, że przekaże do resortu rozwoju pełnomocnictwa, na mocy których Mateusz Morawiecki będzie mógł zaangażować zarządy spółek do kluczowych projektów — podkreśla nasze źródło. Z ustaleń „PB” wynika, że chodzi przede wszystkim o PZU, KGHM, Azoty i GPW. Skarb wciąż będzie je nadzorował i to w jego kompetencji będą zmiany kadrowe, ale rozwój uzyska bardzo duży wpływ na np. politykę inwestycyjną. Jak po grudzie szło natomiast oddanie na pl. Trzech Krzyży nadzoru nad Bankiem Gospodarstwa Krajowego (BGK). Opór ze
strony Ministerstwa Finansów (MF) był duży i zdaniem naszych informatorów do pewnego stopnia uzasadniony. Trudno było wypracować porozumienie między resortami finansów i rozwoju, dlatego sprawa została rozstrzygnięta ustawowo i dokładanie tak jak chciał… Mateusz Morawiecki.
— „Nadzór nad BGK zostanie przekazany ministrowi ds. gospodarki. Przewodniczącego i członków Rady Nadzorczej BGK będzie powoływał i odwoływał prezes Rady Ministrów na wniosek poszczególnych ministrów” — głosi komunikat po posiedzeniu rządu. Zgodnie z projektem w radzie nadzorczej zasiądzie aż pięciu przedstawicieli resortu rozwoju, po dwóch z rekomendacjami ze Świętokrzyskiej oraz resortu infrastruktury i budownictwa, a po jednym przedstawicielu dostaną resorty skarbu i energii. Decydujący wpływ na kształt liczącego od 5 do 7 członków zarządu dostał więc Mateusz Morawiecki. Paweł Szałamacha musi się pogodzić z tym, że jego władza w BGK będzie mocno ograniczona, chociaż — jak wynika z naszych informacji — resort rozwoju zapewnił, że rozumie obawy i nadzór nad zadaniami, które są kluczowe z punktu widzenia polityki fiskalnej, pozostanie u ministra finansów. Kluczowe będzie jednak to, kto zdecyduje o gwarancjach i poręczeniach, których udziela bank.
— Najpoważniejsze ryzyko dotyczy utraty kontroli nad gwarancjami, których udziela BGK — są wliczane do długu publicznego. MF wolałoby mieć oko na to, czy bank nie udziela ich na prawo i lewo, patrząc tylko na kwestie inwestycji, a nie ryzyko dla finansów — twierdzi nasz informator w MF.