Sąsiedzi po rozwodzie

Agnieszka Berger
opublikowano: 2003-03-28 00:00

Skończyła się biznesowa współpraca Jana Kulczyka i niemieckiego koncernu E.ON. Definitywnie. Wkrótce Niemcy wyprowadzą się z warszawskiego biurowca Warty. Zostanie w nim Polenergia — do niedawna partner E.ON, dziś bezpośredni rywal na ciasnym polskim rynku.

W lipcu upłyną trzy lata od chwili, gdy z wielką pompą ówczesny wicepremier Janusz Steinhoff ogłosił powołanie Polenergii. Spółka miała aż troje rodziców. Polski rząd reprezentowały państwowe Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE), niemiecki biznes — koncern PreussenElektra (który tuż po tym przechrzcił się na E.ON), a polski kapitał — duchowy ojciec przedsięwzięcia, Jan Kulczyk. Polski biznesmen miał być — jak wówczas argumentowano — gwarantem niezależności biznesu od wichrów politycznych. Nie było wątpliwości: bez ustosunkowanego po obu stronach granicy Jana Kulczyka Niemcy nie zdecydowaliby się na współpracę z państwowymi PSE. Planowano, że Polenergia zajmie się wypychaniem z kraju nadwyżek prądu. Na niemieckim rynku miała je lokować z pomocą E.ON Energie. Wcześniej jednak trzeba było drogi polski prąd mocno, bo w stosunku 1:2, rozcieńczyć tanią energią importowaną z Rosji — za pośrednictwem tamtejszego monopolisty RAO. Z prądem miały płynąć z Polski do Niemiec nadwyżki węgla. Słowem: energetyczny koktajl na wielką skalę — w dodatku międzynarodową.

— Kiedy pierwszy raz usłyszałem o Polenergii, ostrzegałem: albo to będzie wielki skandal, albo wielkie nic — wspomina jeden z ekspertów zajmujących się branżą energetyczną.

Zaczęło się od wątpliwości i przestróg. Zastanowienie — także jednego z dzienników — budziła już sama obecność Jana Kulczyka, o którym wiadomo było, że interesy, które robi, czasem nie są dobre, ale tylko wtedy, gdy są... bardzo dobre. Przestrzegano, że wskutek działalności Polenergii w najlepszym razie tani rosyjski prąd bez żadnych krajowych domieszek trafi na wielki rynek niemiecki. W najgorszym zaś wypadku atrakcyjna cenowo energia miała zalać rynek rodzimy, „nieuczciwie” konkurując z krajowymi wytwórcami, już i tak borykającymi się z nadwyżką mocy produkcyjnych.

Głosy wątpiących wkrótce ucichły. I w tej ciszy Polenergia działała sobie długo. O tym, jak się wiedzie spółce, nie chciał mówić ani zarząd, ani rada nadzorcza — pewnie w myśl zasady „tisze jediesz, dalsze budiesz”. Tak pozostało do dziś, choć tymczasem Polenergia z międzynarodowego przedsięwzięcia pod rządowym patronatem przeistoczyła się w skromną krajową spółkę obrotu energią.

O tym, że E. ON Energie zamierza wycofać się z interesu, wiadomo było już latem zeszłego roku. Jan Kulczyk wspominał o tym w postscriptum słynnego listu w sprawie prywatyzacji grupy G-8, adresowanego do Hansa-Dietera Hariga, prezesa niemieckiego koncernu. W chwili ujawnienia tej korespondencji było już jasne, że nadszedł kres współpracy polskiego biznesmena z E.ON. Odejście zaprzyjaźnionego z Janem Kulczykiem szefa firmy z Niemiec, choć formalnie nastąpi dopiero w kwietniu, już wówczas było przesądzone, a ludzie, którzy z upoważnienia E.ON Energie czuwali nad inwestycjami koncernu w Polsce, nie sprzyjali idei wspólnego uczestnictwa w prywatyzacji G-8. Najwyraźniej nie uwierzyli, że w kraju nad Wisłą nie da się robić wielkich interesów bez pomocy polskiego biznesmena. Kilka miesięcy później Jan Kulczyk, odkupiwszy udziały od Niemców, był już właścicielem 2/3 kapitału Polenergii.

W tym samym czasie E. ON rozpoczął przebudowę interesów w Polsce. Gruntowna restrukturyzacja spółki E.ON Polska miała doprowadzić do radykalnego obniżenia kosztów jej działalności. Dotychczas firma nie zarabiała na utrzymanie, choć w ciągu dwóch lat działalności jej obroty wielokrotnie wzrosły.

— Po trzech kwartałach 2000 r. osiągnęliśmy przychody ze sprzedaży na poziomie niespełna 27 mln zł. W 2001 r. było to już prawie 254 mln zł. Ale zarówno pierwszy, jak i drugi rok spółka zamknęła niemal 4-milionową stratą — mówi Krzysztof Borowiec, członek dwuosobowego zarządu E.ON Polska.

Od 10 stycznia spółka nie jest już własnością E.ON Energie, lecz typowo handlowej odnogi koncernu — E.ON Sales & Trading. Według Karla-Reinharda Kolmsee, zmiana zaowocuje lepszą ofertą rynkową w Polsce. Firma zakłada, że w 2005 r. 1/3 jej portfela będą stanowili wielcy końcowi odbiorcy energii.

— Na razie sprzedajemy energię tylko spółkom dystrybucyjnym. Warunki na polskim rynku są trudne. Jego rozwój nie postępuje, jak zakładaliśmy. Mimo to jesteśmy jedną z największych spółek obrotu w Polsce. Od trzech lat sprzedajemy rocznie 2-3 TWh energii — z tego większość w kontraktach rocznych. W tym roku udało nam się osiągnąć lepsze wyniki od wymaganych przez naszych udziałowców — mówi Karl-Reinhard Kolmsee.

Zdaniem niektórych ekspertów, niemiecka spółka nie odniesie sukcesu na polskim rynku, jeśli nie zmieni się strategia jej właściciela.

— Handel ze spółkami dystrybucyjnymi nie ma przyszłości. One tak naprawdę nie potrzebują pośredników. Dziś kontrakty są zawierane raczej na zasadach koleżeńskich niż biznesowych, ale wkrótce to się skończy. E.ON powinien docierać do odbiorców przemysłowych, szukając w Polsce oparcia w aktywach energetycznych. Dotychczas nie kupił nic, ograniczył natomiast radykalnie liczbę pracowników, co niekoniecznie było najlepszym posunięciem — komentuje przedstawiciel jednej z firm doradczych.

Wskutek restrukturyzacji, która — według zarządu spółki — doprowadziła do redukcji kosztów działalności o połowę, z firmy odeszła większość pracowników. Zostało pięć osób — w tym dwóch handlowców i dwóch speców od kontaktów z odbiorcami przemysłowymi. Zdaniem Karla-Reinharda Kolmsee, restrukturyzacja zdecydowanie wyszła firmie na dobre.

— Spółka matka przejęła od nas między innymi całą obsługę prawną, zarządzanie ryzykiem i marketing. Wspiera nas też aktywnie przy poszczególnych projektach. Dzięki temu finansujemy się z własnego cash flow. Oczywiście istniejącą strukturę traktujemy jako wyjściową. Będziemy ją dostosowywać do zmian na rynku — zapewnia członek zarządu E.ON Polska.

Ciekawostką jest, że odchodzących pracowników merytorycznych — zapewne dla oszczędności — Niemcy zwolnili z zapisanego w umowach zakazu konkurencji (jego przestrzeganie wiązałoby się z wypłatą stosownych odszkodowań). Nie trzeba było długo czekać, by trafili na drugą stronę korytarza na tym samym piątym piętrze, mieszczącego się przy ul. Chmielnej warszawskiego wieżowca Warty (na dwudziestym gabinet ma Jan Kulczyk) — wprost w objęcia Polenergii.

Jej wiceprezes, Artur Zdybicki, naturalnie były pracownik E.ON Polska, unika konkretów, przyznaje jednak, że w kilkunastoosobowej obsadzie spółki większość, z prezesem Pawłem Kuraszkiewiczem (eks-szefem E.ON Polska) na czele, stanowią ludzie „zza ściany”. A że biznesowych kontaktów nie zrywa się z dnia na dzień — zwłaszcza na trudnym rynku — przedstawiciele handlowi obu spółek obrotu muszą liczyć się z tym, że — idąc na rozmowy z potencjalnym klientem — miną się w drzwiach jego firmy z dawnym kolegą, który właśnie zaprezentował konkurencyjną ofertę. Zwłaszcza że Polenergia musi szukać innego niż handel międzynarodowy źródła utrzymania. Z nieoficjalnych informacji wynika, że skala jej dotychczasowej działalności to zaledwie 0-5-1 TWh rocznie.

— Nie rezygnujemy z handlu z zagranicą, ale główny nacisk kładziemy na dużych polskich odbiorców końcowych. Na razie nie mamy kontrahentów w tej grupie. Ale jesteśmy na dobrej drodze... — mówi lakonicznie Artur Zdybicki.

Być może wsparcie przyjdzie ze strony głównego udziałowca. Wśród firm, w które zaangażował kapitał Jan Kulczyk, znalazłoby się z pewnością kilku interesujących potencjalnych klientów Polenergii, jak choćby browary czy TP SA. Jeśli dodatkowo Jan Kulczyk podejmie współpracę z Elektrimem w Zespole Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin, jego spółka obrotu może zyskać silne zaplecze produkcyjne.

Poważnym atutem Polenergii wydaje się również jej drugi udziałowiec — PSE. Ale — zdaniem przedstawiciela jednej z firm doradczych — to tylko pozorna przewaga.

— PSE są w niezręcznej sytuacji. Nie mogą na większą skalę wspomagać Polenergii, udostępniając jej np. linie przesyłowe, bo natychmiast inne spółki obrotu zaczną głośno protestować. I będą miały rację, bo ich dostęp do linii transgranicznych jest praktycznie żaden. W Polsce wciąż nie ma mechanizmu udostępniania mocy przesyłowych. Za granicą załatwia się to najczęściej w drodze przetargów — wyjaśnia ekspert.

W upychaniu ewentualnego eksportu na rynku niemieckim Polenergia raczej nie ma już co liczyć na pomoc E.ON. Zbyt dużych nadziei nie ma też co wiązać z niedawnym powołaniem przez PSE Electra (która wkrótce ma przejąć od PSE udziały w Polenergii) spółki handlowej w Niemczech. Electra ma doświadczenie przede wszystkim w specyficznym obrocie krajowym (w imieniu PSE handluje energią z kontraktów długoterminowych) i na trudnym rynku niemieckim, gdzie nikt lub prawie nikt nie słyszał o PSE, będzie musiała zacząć praktycznie od zera.

Zarząd Polenergii jest dobrej myśli, dlatego już planuje powiększenie zespołu pracowników.

— Jest nas na razie stanowczo za mało — mówi Artur Zdybicki.

Tymczasem polski E.ON w okrojonym składzie szuka nowej siedziby. Podobno nie ze względu na niewygodne sąsiedztwo Polenergii i Jana Kulczyka, ale z pobudek praktycznych. Musi znaleźć tańszy lokal, który będzie lepiej odpowiadał jego aktualnym potrzebom.