Separacja zamiast rozwodu

Katarzyna Jaźwińska
opublikowano: 2005-11-29 00:00

Działania resortu skarbu mogą doprowadzić do tego, że stocznie jak były państwowe — tak będą.

Zapowiedzi polityków Prawa i Sprawiedliwości dotyczące sektora stoczniowego to istny czeski film, w którym już nikt nie wie, co jest grane.

— Mamy deklaracje prezydenta Kaczyńskiego i premiera Marcinkiewicza, że nie będzie stoczniowej konsolidacji. Dziwią nas więc zapowiedzi dotyczące połączenia stoczni wygłaszane przez ministra Mikosza — mówi Dariusz Adamski, członek rady nadzorczej Stoczni Gdynia i szef jej Solidarności.

We wczorajszym wywiadzie dla „PB” Andrzej Mikosz, minister skarbu, powiedział, że Stocznia Gdańska będzie funkcjonowała samodzielnie, a pozostałe zakłady czeka konsolidacja,

Niby oddzielnie, ale...

Pierwotny scenariusz zakładał, że dojdzie do stoczniowego rozwodu. Od Stoczni Gdynia miał zostać oderwany gdański zakład. Jak? W pierwszej firmie skarb miałby umorzyć akcje i w zamian przejąć Stocznię Gdańską. Teraz pojawił się inny pomysł. Resort skarbu myśli o przejęciu Gdańska przez Agencję Rozwoju Przemysłu (ARP) w zamian za pożyczkę (120 mln zł) udzieloną Gdyni.

— Jest to jedna z rozpatrywanych koncepcji, ale decyzja jeszcze nie zapadła — mówi Magda Nienałtowska z biura prasowego resortu.

To jednak oznacza, że Gdynia zostanie pod kontrolą państwa, a docelowo trafi do państwowej Korporacji Polskie Stocznie. Rozwód więc będzie tylko pozorny, bo obie stocznie znajdą się pod skrzydłami ARP (jest właścicielem korporacji). Wprawdzie agencja chciała sprzedać Gdańsk norweskiemu Akerowi, na to jednak nie pozwolą stoczniowcy.

— Nie chcemy na razie oceniać jakichkolwiek pomysłów, bo nie znamy jeszcze żadnych decyzji ministerstwa. Zarówno jednak umorzenie akcji skarbu w Gdyni, jak i ewentualne przejęcie Gdańska za udzieloną przez agencję pożyczkę może wymagać zgody Komisji Europejskiej — uważa Arkadiusz Krężel, prezes Agencji Rozwoju Przemysłu.

Dajcie kapitał!

Zwolennicy umorzenia państwowych akcji w Gdyni podkreślają natomiast, że pozbycie się ich wręcz uspokoi Brukselę. Może też spowodować zwiększenie limitu produkcyjnego, nałożonego na stocznie z powodu otrzymywania publicznego wsparcia. Obecnie jeśli Stocznia Gdynia zgodzi się na odseparowanie gdańskiej, może odstąpić jej moce pozwalające na produkcję 2-3 statków rocznie, co nie daje jej żadnych szans na przetrwanie. Z kolei Gdynia nie chce pozbywać się mocy, bo izraelski armator, Ramy Ungar, który już ma 16 proc. jej walorów (i apetyt na więcej), szuka dla niej nowych partnerów, którzy zasilą ją kapitałowo i dadzą rentowne zamówienia. Coraz głośniej mówi się o tym, że dzięki nowym aliansom stocznia może wejść na rynek produkcji statków do przewozu LNG. Będzie więc bronić się przed konsolidacją. Jej przedstawiciele podkreślają, że aby przetrwać, firma natychmiast potrzebuje kapitału, który mogą zapewnić tylko inwestorzy.

— Jeśli nawet skarb da pieniądze, to — jak dotychczas — z dużym opóźnieniem. Będziemy mogli kupić za nie wieńce pogrzebowe dla stoczni — mówi jeden z jej przedstawicieli.