Podobnie jak Donald Tusk pięć lat temu, dotychczasowy premier Belgii będzie musiał przestawić się psychicznie z pozycji jednego z 28 uczestników z głosem decyzyjnym do roli neutralnego spikera bez prawa np. sprzeciwu wobec konkluzji, ale przygotowującego ich projekt. Wśród wielu oczekiwań wobec nowego przewodniczącego jest faktyczne przejęcie uzgadniania wieloletnich ram finansowych 2021-27. Ich uchwalanie zostało traktatowo pogmatwane. Siedmiolatkę przyjmuje ministerialna Rada UE po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego. Jednak w razie pata szczyt RE może jednomyślnie obniżyć poprzeczkę i upoważnić Radę UE do zastosowania większości kwalifikowanej. O takim jednomyślnym upoważnieniu oczywiście w obecnej sytuacji nie ma mowy, ponieważ nie znajdzie się prezydent/premier, który na szczycie RE strzeli politycznego samobója zrezygnowaniem z możliwości weta. I tak kółko się zamyka.

W tym kontekście zbyt wielką wagę przywiązuje się do budżetowych propozycji fińskiej prezydencji w Radzie UE. Najpierw narastała panika, że trzymający się tradycyjnie za kieszeń Finowie chcieliby w wyjściowej propozycji Komisji Europejskiej dokonać cięć w jakże ważnych dla Polski dwóch politykach — spójnościowej oraz rolnej. Teraz nagle słychać oddech ulgi, że złagodnieli i proponują oszczędności mniej uderzające w nasze interesy. Tymczasem zaraz po wspomnianym na początku szczycie RE urzędnicy fińscy na delegacji przy rondzie Schumana spakują papiery i udadzą się na świąteczną kanikułę. Po Trzech Królach do rotacyjnych biur wprowadzą się na pół roku mający inne priorytety Chorwaci. Reasumując — jeśli unijna siedmiolatka budżetowa 2021-27 w ogóle ma zostać w rozsądnym terminie uzgodniona, może tego dokonać tylko przewodniczący Charles Michel.