Sierpniowa przeprawa między Scyllą a Charybdą

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2011-08-16 14:57

Od początku sierpnia widać było, że nie ma jednej, istotnej przyczyny, która doprowadziła do przeceny na rynku akcji. Przeceny, której zdecydowanie nie oczekiwałem. Uważałem, że jeśli uda się politykom europejskim uspokoić rynki, jeśli chodzi o zadłużenie Włoch i Hiszpanii, to przed wrześniowym złamaniem możemy jeszcze zobaczyć sierpniową hossę. Nic z tego nie wyszło, bo i nic nie zrobiono, żeby tak naprawdę uspokoić sytuację.

Od dłuższego już czasu oczekiwane wydarzenia co prawda się realizują się, ale w zdecydowanie krótszym od prognozowanego okresie. Można powiedzieć, że kula śnieżna kryzysu toczy się coraz szybciej. Przy okazji jedno, konieczne wyjaśnienie. Od dawna mówię, że kryzys, który rozpoczął się w 2007 roku (upadek Lehman Brothers w 2008 roku był tylko jego ostrą fazą) nawet na chwilę nie wygasł. Błędnie uważa się, że nie było go w latach 2009-2011. To nie jest prawda. Rosnące na sterydach, którym był pompowany w gospodarki tani pieniądz, ceny aktywów i wskaźniki gospodarcze na chwilę jedynie poprawiły nastroje.

Są prominentni ludzie (również u nas), którzy uważają, że pompowanie pieniędzy w gospodarkę było błędem, bo z kryzysu bankowego zrobił się kryzys zadłużenie państw. Tak rzeczywiście było, ale czy mogło być inaczej, jeśli politycy pomagali przede wszystkim rynkom finansowym? Gospodarki miały zyskać niejako przy okazji. Problemem jednak było to, że w 2008 roku nie było wyjścia. Bez wspomożenia systemu bankowego doszłoby do totalnego zawału. Większego od Wielkiej Depresji. Krytycy tej pomocy nie widzą jednak tego, co jest według mnie oczywiste: to zderegulowane rynki finansowe doprowadziły do kryzysu, a przecież ci właśnie krytycy zazwyczaj są wyznawcami skrajnie wolnorynkowej ideologii. Ja twierdzę, że rzeczywiście z zadłużenia banków zrobiło się zadłużenie państw. Bankom pomogły państwa, a kto ma pomóc państwom? Bóg, Chiny, czy podatnicy z własnej kieszeni? Odpowiedź wydaje się być oczywista.

Wróćmy jednak do bieżącej sytuacji. Owszem, można próbować dopasowywać wydarzenia do zachowania rynków, ale to do niczego nie prowadzi. Każdy obserwator rynków ma swój pogląd na to, co się wydarzyło. Ja twierdzę, że rynki wpadły w panikę z powodu piekielnej mieszanki, która została im zaaplikowana.

W ostatnim tygodniu lipca obawiano się tego, że Kongres nie podniesie limitu zadłużenia. W poniedziałek 1. sierpnia, kiedy okazało się, że politycy w USA porozumieli się, pozytywna reakcja rynków była nawet nie jednodniowa. Podobno zaszkodziły słabe dane makro publikowane w USA. Podobno, bo nieraz dane były słabe, a indeksy rosły. O co więc chodziło? Skąd ta przecena?

Otóż rynki najbardziej boją się wtedy, kiedy żadne dobre (lub „dobre") informacje nie pomagają bykom. 21 lipca europejscy politycy upajali się porozumieniem, które miało pomóc Grecji. Oczywiste było, że nie ma to większego znaczenia, jeśli chodzi o Hiszpanię i Włochy, a to było prawdziwe zagrożenie. Bardzo szybko okazało się, że rynek długu nadal przecenia obligacje tych dwóch krajów. Inaczej mówiąc - akcja europejskich polityków nie dała oczekiwanych rezultatów. Potem okazało się, że porozumienie polityków w USA też nie pomaga. Gracze dodali dwa do dwóch i wyszło im cztery: żadne posunięcia polityków nie pomogą, więc trzeba z rynku uciekać. Do tego dodały się słabe dane z USA. Trzeci kwartał, który miał być dla gospodarki nieco lepszy (też tego oczekiwałem) zaczął się fatalnie.  Stąd ta szalona panika.

Ja jej nie lekceważę. Wiem jednak, że politycy zrobią wszystko, co będą mogli zrobić (a mogą jeszcze dużo), żeby ratować rynki przed totalnym krachem. Dlatego też na razie się go nie obawiam. Na razie, dlatego, że jeśli widzę kolejne protesty „oburzonych" w Hiszpanii, jeśli widzę, że taki sam ruch powstaje w Izraelu, jeśli w Londynie z powodu zestrzelania przez policję bandyty dochodzi do rozruchów (tak kończy się 30. letnia polityka zerwania z państwem opiekuńczym - i proszę mi nie mówić, że w Wielkiej Brytanii zasiłki są wysokie, o to wcale nie o zasiłki chodzi), jeśli coraz mocniejsze są w Europie i w USA partie nacjonalistyczno-populistyczne, to ja wiem, ku czemu to zmierza. W końcu musi dojść do tego, że polityka prowadzona zgodnie z tym, co każą rynki, bez oglądania się na skutki dla społeczeństw, doprowadzi do wybuchu.

W tym kontekście przeraża mnie brak rozsądku wielu polityków. Wydaje im się, że jeśli doprowadzą do jeszcze większych oszczędności budżetowych to spekulanci dadzą ich krajom spokój. Nie dadzą. Widać to już na licznych przykładach - od Grecji po Włochy. Za to z całą pewnością cięcia wydatków doprowadzą do zmniejszenia wzrostu gospodarczego (w drugim kwartale w Grecji PKB spadł o 6,9 proc.), być może nawet do recesji, a to z kolei zmniejszy dochody budżetu i jeszcze bardziej powiększy deficyty budżetowe i rozwścieczy społeczeństwa. Politycy jednak jak ćmy do ognia idą w tym właśnie kierunku. Owszem, są między Scyllą (rynki finansowe wymagające cięć), a Charybdą (recesja i bunt społeczeństw), więc ich sytuacja jest trudna, ale wydają się być tak spanikowani, że nie próbują nawet znaleźć kompromisowego rozwiązania.

Rozsądnych trzeba ze świecą szukać. Niedawno słyszałem w TOK FM rozmowę z profesorem Jerzym Osiatyńskim (byłym ministrem finansów, obecnie doradcą prezydenta RP), który jest właśnie takim wyszukanym ze świecą. Po pierwsze ostrzegał przez ostrymi cięciami, które sprowadzić mogą na świat recesją, a po drugie wspominał o podatku Tobina. Uważam, że Polska mogłaby wykorzystać swoją prezydencję w UE do przynajmniej ostrzeżenia przed przyjęciem rozwiązań, które są szkodliwe.

Klasycznym przykładem klinczu politycznego są USA. Ograniczenia wydatków przyjęte przez Kongres to betka. Ważne jest to, że panel powołany przez Kongres ma zalecić rozwiązania, które ograniczą zadłużenie USA. Jeśli Kongres się z zaleceniami nie zgodzi to automatycznie dojdzie do próby wprowadzenia do konstytucji USA zapisu o zrównoważonym budżecie. To oczywiście też nie przejdzie, bo przyjąć muszą ten zapis wszystkie stany, do czego nie dojdzie. Jeśli te dwa ruchy nic nie dadzą to automatycznie będą redukowane wydatki budżetu) na przykład pensje w budżetówce). To rzecz jasna zaszkodzi gospodarce USA i może wprowadzić ją w recesję. Tak więc z jednej strony wszyscy walczą o mniejsze wydatki, a drugiej modlą się o to, żeby Fed i administracja pomogła gospodarce. Obłęd? Chyba tak.

Cały ten proces widać wszędzie w Europie, ale również w USA, którym agencja ratingowa Standard&Poor's obniżyła rating z AAA do AA+. Według Standard&Poor's USA mają teraz rating niższy niż Francja, czy Niemcy, a taki sam jak Belgia (która praktycznie nie ma rządu, ma zadłużenie około 100 proc. PKB i jest na krawędzi rozpadu na dwa państwa) oraz bliski ratingu Hiszpanii (sic!). Rating kraju, na którego obligacje popyt jest potężny (rentowność spada bez przerwy), który emituje globalny pieniądz rezerwowy (dolara) i który wytwarza 24 procent światowego PKB został obniżony do poziomu państw balansujących na krawędzie bankructwa...

Pozostaje teraz czekać na olbrzymie obniżki ratingów państw europejskich. Jeśli chodzi o walkę dolara z euro to taki ruch byłby sensowny. Jednak przedstawiciel Standard&Poor's zapowiedział niedawno, że rating Francji nie zostanie obniżony. Być może na razie nie zostanie obniżony. O co więc chodzi? Bo przecież wydaje się, że obniżka ratingu USA może szkodzić tylko samej agencji.

Jednak nie tylko jej. Szkodzi też Barackowi Obamie, prezydentowi USA. W roku przedwyborczym taki blamaż jak utracenie „złotego" ratingu AAA uderza mocno w reputację prezydenta. Jak wspaniale będą wyglądać spoty wyborcze Republikanów, w których będzie się pokazywało zdjęcie Baracka Obamy z komentarzem: to za tego prezydenta USA straciły najwyższy rating. Może właśnie o to chodzi? Tak zdaje się sugerować Warren Buffet, który twierdzi, że agencja popiera linię Tea Party (jak najwięcej cieć, czyli prosta droga do recesji) i nie chodzi jej wcale o finansową stabilność USA.

Co dalej? Czekamy teraz na to, co wymyślą kraje strefy euro i na to, co zaproponuje Fed podczas swojego sympozjum w Jackson Hole (25 sierpnia). Próbujemy też innych metod. Regulatorzy we Francji, Hiszpanii, Włoszech i Belgii postanowili zakazać na dwa tygodnie krótkiej sprzedaży na określonej grupie akcji. Turcja i Południowa Korea znacznie ja ograniczyła. Niby dobrze dla byków, ale mnie się ten ruch nie podoba. Zawsze byłem i jestem wrogiem „nagiej" krótkiej sprzedaży (bez posiadania danego aktywu), ale zakaz normalnej krótkiej sprzedaży (pożyczam dany aktyw i go sprzedaję, a potem odkupuję i zwracam) wydaje mi się bezsensowny. Po spadkach będzie trudniej wrócić do poprzednich poziomów (mniej kupujących), a poza tym taki ruch wygląda na działanie paniczne.

Kolejnym pomysłem jest wprowadzenie euroobligacji. Kraje strefy euro emitowałyby wspólnie dług, który też wspólnie by gwarantowały. Inaczej mówiąc, w uproszczeniu, Niemcy odpowiadałyby za Grecję. W sposób oczywisty to się Niemcom nie spodoba. I nie tylko im. Holenderska partia rządząca (chadecja) już poinformowała, że nie zgadza się z rozważaną ideą euroobligacji. Załóżmy jednak, że strefa euro na takie rozwiązanie się zdecyduje. Uważam, że byłby to ruch samobójczy. Teraz zagrożone są poszczególne państwa strefy euro. Można rozważać ich usunięcie. Co się stanie, jeśli zaatakowane zostaną euroobligacji? Wtedy euro upadnie. I proszę nie mówić, że to jest niemożliwe. Tłumaczony już przeze mnie wcześniej mechanizm sprzężenia zwrotnego CDS-obligacje jest tak potężny, że da sobie radę bez problemów.

Politycy chyba tego po prostu nie widzą. Być może też niewiele rozumieją z tego, co się dzieje. Nie dziwiłbym się, bo coraz mniej jest ludzi, którzy potrafią to zrozumieć, a jeszcze mniej jest tych, którzy mają sensowne pomysły na zagrodzenie drogi kolejnym uderzeniom kryzysu. Płynącym między Scyllą a Charybdą politykom zostaje jeszcze ciągle jedno rozwiązanie: zalać świat świeżo drukowanymi pieniędzmi i doprowadzić do dużej inflacji ograbiając portfele obywateli. Bo przecież nie będą (przed totalnym upadkiem) rozważali wzięcia na krótką smycz rynków finansowych... A tylko to naprawdę pomogłoby światu.

Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/