Nasz kurczak, nasze świnie
Ręka zawsze na kaloryferze — to była żelazna zasada Józefa Wiśniewskiego. Gdy go zmorzył nagły sen, stygnące żeliwa dawały sygnał do pobudki: pora dorzucić do pieca, by pięć tysięcy dopiero co kupionych indyków nie padło.
— Gdy postawiłem pierwszy kurnik z indykami, przez dwa tygodnie nie widziałem łóżka. Nocami pilnowałem grzejników, by moje małe ptaki nie zamarzły — wspomina szef Wipaszu.
60-letni przedsiębiorca z rozbawieniem wspomina perypetie sprzed trzech dekad, gdy stawiał pierwsze kroki w świecie rodzącego się polskiego kapitalizmu. Przez te lata po cichu, z dala od zgiełku Warszawy, na północno-wschodnich peryferiach kraju budował imperium, które przyćmiewa skalą niejednego giełdowego potentata. Na pierwszej linii medialnego frontu znalazł się dopiero w zeszłym roku, gdy publicznie zadeklarował przekazanie 800-metrowego domu na potrzeby uchodźców. Z zapowiadanego wejścia firmy na giełdę na razie zrezygnował, woląc rozwój z dala od jej reżimu, mając na zapleczu finansowanie z banków. Tylko nieliczni więc kojarzą, że Wiśniewski to Wipasz — ten sam, który w 2016 r. osiągnie około 1,7 mld zł przychodów i...