
W szale przedświątecznych zakupów porównujemy ceny i jakość produktów i generalnie dzielimy się na tych, którzy chcą coś kupić najtaniej, jak można i na tych, którzy uważają, że nic nie jest za darmo, a jeśli coś jest dobrej jakości, to po prostu musi kosztować. Tym razem podsuwam ciekawy wątek do świątecznych dyskusji na ten temat.
Magazyn „Wired” dołączył do innych i też postanowił podesłać swoim czytelnikom zakupowe samouczki. W zestawieniu najlepszych smartwatchy znalazło się sześć pozycji. Dla posiadaczy iPhone’ów wskazano – uwaga niespodzianka – Apple Watch Series 6, czyli najnowszą generację inteligentnego zegarka od firmy z jabłkiem w logo. Trudniej było oczywiście z modelem najlepiej pasującym do smartfonów z Androidem. Tutaj pismo wskazało Samsunga Galaxy Watch3. Oprócz tego w rankingu zmieściły się jeszcze Samsung Galaxy Watch Active 2, Mobvoi TicWatch pro 3, czy Misfit Command, który wprawdzie nie ma dotykowego wyświetlacza, ale wykonuje wiele zadań standardowego smartwatcha – liczy kroki, spalone kalorie i dystans.
Co łączy te zegarki? Nie należą do najtańszych. Najdroższy jest oczywiście produkt Apple’a, który w Polsce kosztuje co najmniej 1899 zł, choć jest też wersja za 3699 zł. Nie wiadomo, ile kosztują części do serii 6, ale wiadomo, ile kosztowały jednej z poprzednich wersji. W 2015 r. firma IHS iSuppli specjalizująca się w rozkładaniu popularnych gadżetów na czynniki pierwsze i określaniu wartości komponentów zrobiła coś takiego z zegarkiem Apple Watch Sport.
Oszacowano wtedy koszt wykorzystanych części na 81,2 USD. Najdroższy był wyświetlacz, którego cena miała wynosić 20,5 USD. Analitycy dodali całkowity szacunkowy koszt produkcji urządzenia, czyli 2,5 USD, więc wyszło 83,7 USD. Czy wiecie, ile zegarek kosztował wtedy w sklepach? Oficjalna sugerowana cena tamtego modelu wynosiła 349 USD. Tak, w ten sposób robi się wielki biznes.

Piszę o tym i przypominam przykładowe dane, żeby zbudować kontekst dla najważniejszego newsa. Na początku grudnia firma Wyze, znana najbardziej ze sprzedawania niedrogich kamer monitorujących mieszkania, ogłosiła wejście na rynek inteligentnych zegarków. Pokazała też pierwszy model dostępny w dwóch rozmiarach – 44 mm i 47 mm. Zegarki mają trafić do amerykańskich sklepów w lutym przyszłego roku w cenie 20 USD, czyli w przeliczeniu na naszą walutę – poniżej 100 zł. To nie pomyłka, nie musicie przecierać oczu.
Zegarek będzie miał standardowy zestaw funkcji typowych dla smartwatchy, w tym monitorowanie poziomu tlenu we krwi, co w czasie walki z koronawirusem jest przydatną rzeczą. Oprócz tego mierzy tętno, ma baterię wytrzymującą dziewięć dni i zapewnia integrację z Google Fit oraz Apple Health. Producent nie podał jednak w komunikacie, na jakim systemie operacyjnym działa ten gadżet. Koperta ma być wykonana z aluminium, a produkt końcowy przypomina... no cóż, zobaczcie w sieci zdjęcia topowych inteligentnych zegarków i sami oceńcie skalę podobieństwa.

– Trudno wyobrazić sobie, jak Wyze pokonuje konkurencję takich firm jak Apple czy Samsung, kiedy wycenia swój debiutancki smartwatch na zaledwie 20 USD. Ale jeśli uda mu się spełnić swoje skromne obietnice, oferując proste, funkcjonalne wrażenia, wówczas Wyze Watch może stać się atrakcyjnym pierwszym smartwatchem – zauważa portal The Verge.

– Dzięki łączności Bluetooth 5.0 zegarek Wyze może łączyć się z telefonem iPhone lub telefonem z systemem Android, aby otrzymywać powiadomienia, wiadomości tekstowe i połączenia telefoniczne. Według Wyze zegarek może działać do dziewięciu dni na jednym ładowaniu podczas normalnego użytkowania – dodaje serwis PCMag.com.

Co z jakością? Nad tym zastanawiają się wszyscy. Wyze zapewnia, że w celu ograniczenia kosztów poświęcił znaczną część marży. Warto też dodać, że zegarek nie ma funkcji GPS, oczywiście w celu ograniczenia kosztów. Jak to zawsze w życiu – coś za coś.
