Sojusz to ciało ulotne

Jacek Zalewski
opublikowano: 2005-12-15 00:00

Posiedzenie Rady Europejskiej formalnie zaczyna się późnym popołudniem, ale brukselski gmach Justus Lipsius przy rondzie Roberta Schumana będzie dzisiaj tętnił życiem od samego rana. Szefowie państw i rządów na roboczych śniadaniach i lunchach wymienią opinie na temat budżetu Unii Europejskiej na lata 2007-13. Nasza delegacja zaczyna od miniszczytu Grupy Wyszehradzkiej (Polska, Czechy, Słowacja i Węgry) z państwami Beneluksu w celu zmontowania jakiegoś frontu wobec najnowszej propozycji brytyjskiej.

Kilka dni temu przypadkiem rozmawiałem z byłym premierem Leszkiem Millerem, który z perspektywy czasu już na chłodno ocenia realia brukselskich szczytów oraz mentalność unijnych partnerów. Jego najważniejsza, płynąca z doświadczenia, choć oczywista rada dla premiera Kazimierza Marcinkiewicza brzmi: nie dać się samotnie zamknąć w okrążeniu. Fakt. Na wspólny front Grupy Wyszehradzkiej nie ma co liczyć, bo jej waleczne wojska bardzo szybko idą w rozsypkę. Z kolei syty Beneluks nie potrafi zrozumieć głodnego. Trzeba zatem znaleźć przynajmniej jednego sojusznika spośród unijnych potentatów, do których zaliczają się Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Włochy i ciut mniejsza Hiszpania (oraz jako szósta — Polska). Na szczytach Rady Europejskiej formalnie wszyscy są równi, nawet — za przeproszeniem — Malta, ale naprawdę decydują tylko ci „równiejsi”.

Prezydencja brytyjska postępuje zgodnie ze sprawdzoną przez stulecia zasadą, iż Zjednoczone Królestwo nie ma wiecznych przyjaciół ani wiecznych wrogów, jedynie wieczne interesy. Ten kanon przyjęło wiele państw unijnych. To dlatego przepełniona humanizmem UE przypomina w kategoriach finansowych dżunglę, w której toczy się codzienna walka o byt i nie istnieje pojęcie bezwzględnego, trwałego sojuszu. Tak niedawno w kwestiach konstytucyjnych przerzucaliśmy z Polski most do Hiszpanii — notabene podpierany przez Wielką Brytanię — ponad rwącą do hegemonii rzeką niemiecko-francuską. Utrzymał się on tylko do nagłej zmiany ekipy rządzącej w Madrycie.

Największym paradoksem obecnego boju o wieloletnią perspektywę finansową UE jest okoliczność, że w tej sprawie Polsce obiektywnie najbliżej do... Francji. Oba nasze państwa są najbardziej zainteresowane utrzymaniem na jak najwyższym poziomie wydatków na wspólną politykę rolną — która na równi z rabatem brytyjskim może stać się powodem bardzo realnego fiaska brukselskiego szczytu.