Największym zyskiem Elbląga z przedterminowych wyborów prezydenta oraz rady była promocja miasta, chociaż… nie taka, a jaką by chodziło. Paradoksalnie właśnie promowanie marki Elbląg było jednym z głównych haseł… prezydenta Grzegorza Nowaczyka z PO, który 14 kwietnia został wyrzucony w referendum wraz ze zdominowaną przez tę partię radą miasta (prawnie były to osobne referenda). Z politycznego zgiełku w ostatnich tygodniach cały kraj zapamiętał przynajmniej tyle, że Elbląg leży nad Zalewem Wiślanym.
Postrzeganie wyborów w jednym mieście w kategoriach „gra o wszystko” potwierdza amok ogarniający wielkie partie. Dla Prawa i Sprawiedliwości propagandowe odtrąbienie zwycięstwa staje się potwierdzeniem trendów sondażowych i umacnia nadzieje na przyszły sukces ogólnopolski. Z kolei Platforma Obywatelska przyjęła do wiadomości, że w Elblągu musi podwinąć ogon, ale ma nadzieję, iż to przypadek jednostkowy. Tymczasem dla większości elblążan pozostaje obojętne, czy w ich ratuszu cokolwiek się zmieni. Poza tym trzeba pamiętać, że nowy prezydent i radni wybrani zostali tylko na rok, zatem jedynie poadministrują. Mogą mieć natomiast zwiększone szanse w wyborach jesienią 2014.
Ważna nauczką z Elbląga dla całego kraju będzie ułożenie się nowo wybranych władz. Zwycięskie PiS ma najmniejsze ze wszystkich partii zdolności koalicyjne, a bez nich rządzić się nie da. Dramatycznym potwierdzeniem tej prawdy były lata 2005-07, gdy zawiązanie przez PiS z musu koalicji rządowej z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną doprowadziło do paraliżu władzy i jej upadku. Obecnie prezes Jarosław Kaczyński w kółko powtarza, że wzorem Viktora Orbána zamierza rządzić samodzielnie. Jednak w realiach Polski, przy ordynacji proporcjonalnej do Sejmu, nikomu się to nie udało i nie uda…