Od lutego, gdy dyrektorem naczelnym PPL, operatora lotniska w Warszawie i udziałowca portów regionalnych, został Michał Kaczmarzyk, pojawiają się coraz gorsze wieści o sytuacji w spółce. Zamiast spodziewanych 30 mln zł zysku za 2013 r. będzie strata. Najpierw była mowa o 50 mln zł, ostatnio o 197 mln zł.
— Szczegóły poznamy po audycie. Koszty weszły na niebezpieczny poziom. Zaplanowaliśmy na ten rok inwestycje, które trzeba sfinansować długiem. Konieczna jest restrukturyzacja — mówi Michał Kaczmarzyk. Ten rok też nie zapowiada się dobrze.
— Niewiele już da się zrobić. Koszty restrukturyzacji będą wysokie. Wynik nie będzie pozytywny. Ale patrzymy dalej: chcę, by przedsiębiorstwo w średnim i długim okresie znalazło się w środku stawki lotnisk i wyprzedziło Budapeszt i Pragę — twierdzi dyrektor PPL.
Związki zawodowe twierdzą, że sytuacja spółki jest dobra, a szef stosuje kreatywną księgowość, żeby wytłumaczyć planowane zwolnienia. Dyrektor PPL wyjaśnia, że konieczność zawiązania ponad 100 mln zł rezerw wynika z przygotowanego przez zewnętrzną firmę raportu dotyczącego potencjalnego ryzyka wypłaty odszkodowań mieszkańcom, który zarząd PPL dostał po przyjściu. Ponadto trzeba było zmienić założenia dotyczące portu w Modlinie, który przez prawie cały ubiegły rok był zamknięty z powodu awarii pasa startowego.
— Musimy odchudzić koszty, które w 90 proc. są stałe, a jedną z największych ich części stanowią wynagrodzenia [średnia pensja w PPL to 9,3 tys. zł — red.]. Cięcia dotkną pracowników administracyjnych, których jest 800-900. Redukcja obejmie 300-500 etatów, jesteśmy w trakcie liczenia — twierdzi Michał Kaczmarzyk.
W pierwszej połowie marca wypowiedział układ zbiorowy, bo nie porozumiał się ze związkami (jest w nich 2 tys. spośród 2,2 tys. zatrudnionych). Proponował zniesienie obowiązku wypłaty 36-miesięcznych odpraw osobom z dłuższym stażem i wpływu związków zawodowych na decyzje operacyjne (np. ustalanie grafików pracy). Teraz zaproponował nowy regulamin wynagrodzeń, który nie przewiduje obniżki płac.
— Do tej pory PPL uznawano za maszynkę do zarabiania pieniędzy, więc bardzo mnie cieszy, że wreszcie ktoś chce przypilnować kosztów. Wierzę, że można sobie poradzić ze związkami zawodowymi, co pokazuje przykład PLL LOT. Nie jesteśmy na tyle silnym graczem, żeby pozwalać sobie na strajki na lotniskach, które zdarzają się np. w Niemczech. Chcemy przyciągać nowych przewoźników, strajki bardzo by nam zaszkodziły — ocenia Eryk Kłopotowski, ekspert rynku lotniczego. W porównaniu z 14 lotniskami w Europie Lotnisko Chopina jest w ogonie pod względem udziału kosztów wynagrodzeń w kosztach działalności, liczby etatów do liczby pasażerów czy marży EBITDA.