Wpolskich restauracjach często możemy się natknąć na sznycla po wiedeńsku. Najczęściej jest to smażony na oleju panierowany „opłatek” z rozkraczonym na grzbiecie jajkiem sadzonym. Wiedeńczycy, gdy go kosztują, krzywo się uśmiechają. Nie ma on nic wspólnego z austriackim oryginałem, a ten dobrze przyrządzony może dostarczyć prawdziwego przeżycia smakowego.
Zasłyszeliśmy, że jest jedno miejsce w Warszawie (może nawet w Polsce), gdzie szny-cel podają w pełnej wiedeńskiej krasie. Co więcej — również z przednimi winami austriackimi. W C.K. Oboźna sznycel zajmuje wyjątkową pozycję. Menu (austriackie) zmienia się tam codziennie. Ale nie sznycel, on zawsze jest tam gotowy na spotkanie z naszym podniebieniem. Od razu go zamówiliśmy (42 zł).
Kiedy przyjechał, oczu nie mogliśmy oderwać od tego cuda. Już pierwszy kęs mówił nam, że jest smakowity. Soczysty, smażony na sklarowanym masełku. Szynka cielęca albo górka?
Tradycyjnie zamówiliśmy do niego kieliszek Grüner Veltliner. Krajan nieźle się do niego przypasował, choć może nie idealnie. Delikatna goryczka wina lekko wytrącała cielęcinę z równowagi. Poprosiliśmy o coś innego. Podano kieliszek Wiener Nussberg (11 zł), kompozycję Grünera z Welschchrieslingiem. Wespół w zespół zatańczyli walca znakomicie. Zrezygnowaliśmy z wieczornego pociągu do Wiednia.