Warunkiem uzyskania przez wyimaginowany nowy rząd wotum zaufania jest dołożenie do 194 szabel PiS (dosłownie już tylko 191, albowiem zdradliwy Paweł Kukiz zdążył założyć 3-osobowe własne kółko) co najmniej 37 jakichś innych. Na razie ani widu, ani słychu kogokolwiek, bo nie ma mowy nawet o 18-osobowym klubiku Konfederacji. Wykorzystując obecność na Wiejskiej całego składu izby tajni emisariusze Morawieckiego mogą zatem prowadzić w sejmowych pokojach, korytarzach, restauracjach, palarniach, toaletach, w kaplicy czy na basenie – wszędzie gdzie się da – marketing bezpośredni, czyli polityczną żebraninę. Efektywność łowów oczywiście będzie zerowa, ale podobno nadzieja umiera ostatnia…
Odchodzący premier Mateusz Morawiecki znalazł się w strasznie pogmatwanej roli. Jako polityk inteligentny oczywiście doskonale zdaje sobie sprawę z całkowitej fikcyjności wszystkiego, co po przegranych przez PiS wyborach robi, ale działa na wydany przez najwyższego pana Jarosława Kaczyńskiego – który zszokowany porażką całkiem się schował – rozkaz, aby grać do końca. Dlatego całkiem na poważnie skleci do końca tygodnia jakiś lipny gabinet, który 27 listopada zostanie również na poważnie powołany i zaprzysiężony przez Andrzeja Dudę. Ba, lipni ministrowie od razu obejmą resorty – tylko na dwa tygodnie – wysadzając stamtąd urzędujących dotychczas. Różnica polega na tym, że odchodząca zgrana karta PiS oceniana była bardzo różnie, ale stanowiła najprawdziwszy konstytucyjnie rząd, natomiast ekipa zmienników będzie jedynie wyrobem rządopodobnym z bardzo krótkim terminem przydatności.
Zdymisjonowany 13 listopada rząd jedynie administrując ma konkretne obowiązki. Niestety, premier całkowicie je lekceważy. Już tydzień daremnie oczekujemy na wniesienie wreszcie do nowego Sejmu projektu absolutnie najważniejszej ustawy – budżetowej na 2024 r. Pierwszy raz przyszłoroczny budżet wpłynął terminowo do starego Sejmu 29 września 2023 r., był to obszerny druk nr 3639 zakończonej kadencji. W ostatnim jej tygodniu, dokładnie 7 listopada, rząd wniósł jeszcze autopoprawki, polegające na przesunięciach wydatków, bez zwiększania nominalnego limitu deficytu. Zgodnie z zasadą dyskontynuacji wspomniany druk z autopoprawką przestał 12 listopada prawnie istnieć, budżet musi zostać ponownie wniesiony do obecnego Sejmu. Absurdalność sytuacji jest tym większa, że od razu 13 listopada prawidłowo wpłynął ponownie projekt towarzyszącej tzw. ustawy okołobudżetowej, natomiast sam podstawowy budżet… zaginął.
Pierwszą uchwaloną w nowym parlamencie ustawą powinna być jednorazowa korekta kalendarza niedziel handlowych w grudniu. Pierwsza to 17 grudnia, natomiast druga trafia akurat na… Wigilię. Oczywistością dla wszystkich jest zatem przeniesienie jej na 10 grudnia, co pozwoli zabieganym w tygodniu Polakom na realizację planów zakupowych. I taki pilny projekt rządowy 20 listopada faktycznie wpłynął, powinien zostać przeprocedowany w obu izbach jednomyślnie niemal w biegu. Niestety, rząd Mateusza Morawieckiego zaproponował, by 10 grudnia sklepy były czynne tylko do godziny… 14. Całkowicie bezmyślnie przekopiował w projekcie porę zamknięcia z przepisu o handlu dopuszczanym w Wigilię będącą kalendarzową czarną kartką. A zatem w późniejszą niedzielę handlową 17 grudnia sklepy będą otwarte tak długo, jak ustalą to ich właściciele – zwykle do godz. 18 – natomiast we wcześniejszą 10 grudnia bez sensu ustawowo jedynie do 14. Czytając takie głupstwa naturalnie się pragnie, by zdymisjonowany rząd PiS administrował jednak jak najkrócej…