Mamy dwie córki: cztero- i ośmioletnią. Do sprzedawcy Tajlandii polecieliśmy jak zawsze — bez większej organizacji i tylko z bagażem podręcznym. Ale też z myślą, by doświadczać kultury, klimatu i ludzi. Nurkowaliśmy, pływaliśmy w podwodnych jaskiniach, na tratwach bambusowych, jedliśmy robaki, bawiliśmy się z małpami, a nawet przebywaliśmy z żywymi tygrysami. To wspaniała przygoda nie tylko dla dzieci. Do tego piękne wyspy na Morzu Andamańskim, bajkowe plaże i woda… I całe bogactwo smaków, zapachów oraz kolorów Tajlandii.
Bangkok Chinatown. Przystanek pierwszy. Chińska dzielnica, m.in. ulice Yaowarat Road i Charoen Krung Road, równie tłumnie odwiedzana przez mieszkańców miasta, jak i turystów. Chinatown przyciąga miłośników azjatyckiej kuchni. To tam rozkładają się ulicznego chińskiego i tajskiego jedzenia (w tym chrupiących robaków). Tłum, gorąco i wilgotno. I zapachy... Dopada nas tyle woni, że nie jesteśmy w stanie wszystkich zidentyfikować — ryby, owoce morza, mięsa, niezliczone przyprawy. Potrawy są podawane na plastikowych stolikach z plastikowymi krzesłami, wokół siedzą ramię w ramię ludzie z całego świata. Wszystko świeże, a sprzedawcy w jakiś cudowny sposób panują nad gigantycznym tłumem i doskonale wiedzą, co komu podać. Prawdziwa uczta (nieprzejedzona do końca) dla czterech osób z napojami kosztuje około stu złotych.
Moje córki z początku sceptycznie patrzyły na to, co się tam przygotowuje, ale później zajadały się podanymi daniami. Co więcej, nie spotkały nas żadne przykre dolegliwości żołądkowe. Owszem, należy uważać, co się je czy pije (np. woda tylko butelkowana), ale nie uprzykrza to podróży.
W Chinatown warto zobaczyć m.in. czerwoną bramę chińską, buddyjską świątynię Wat Mangkon Kamalawat, małą świątynię Wat Traimit, w której znajduje się największa na świecie statua siedzącego Buddy z XIII w. wykonana w całości ze złota. Waży około pięć i pół tony i mierzy 4,5 metra. Jej wartość, licząc wyłącznie cenę złota, sięga setek milionów dolarów.
Komunikacja słowna i dosłowna. Mieszkańcy Tajlandii używają niezrozumiałego dla nikogo języka angielskiego zupełnie pozbawionego głoski „r”. W dodatku wydaje im się, że są doskonale rozumiani z tą intonacją i miękką wymową. W Bangkoku warto zatrzymać się przez chwilę w dzielnicy Banglamphu ze znaną bazą backpakerów — ulicą Khao San Road pełną hoteli i hosteli i oczywiście ludzi z plecakami.
Jest to też królestwo podróbek wszelkiego typu towarów z logotypami zachodnich marek. Niska zabudowa, niezliczone restauracje, bary, salony masażu. Na późniejszym etapie naszej podróży — dla kontrastu — zatrzymaliśmy się też w dobrym hotelu w apartamencie… na 35. piętrze z pięknym widokiem na miasto. Mała zmiana perspektywy.
Podczas pobytu w Tajlandii poruszaliśmy się wszystkimi możliwymi środkami lokomocji — tuk-tukami, taksówkami, autobusami, łodziami, promem i samolotem. Są wszechobecne, zawsze dostępne i niedrogie (nawet samoloty linii AirAsia).
Wyprawy. Około 60 km na północ od Chiang Mai, 500 km od Bangkoku znajduje się Park Słoni (Elephant Nature Park). Tam spędzają starość i cieszą się naturalnym środowiskiem i opieką na emeryturze. Słonie są w Tajlandii cenionymi zwierzętami. Do pracy wykorzystuje się je do około 60. roku życia. Później trafiają do tego ogromnego zielonego parku. Niektóre dożywają tam nawet 100 lat. W prowincji Chiang Mai postanowiliśmy zobaczyć także wodospady. Są zachwycające. Wodospad Mon Hin Lai ma dziewięć poziomów, z których najwyższy znajduje się na wysokości 104 m. Mae Sa jest malowniczo położony wśród zieleni gigantycznych drzew, a Bua Tong to gejzer tworzący sieć wodospadów i strumieni. Największe wrażenie wywarło na nas jednak spotkanie z tygrysami.
Tiger Temple. Świątynię Tygrysów (Wat Pa Luangta Bua Yannasampanno) prowadzą buddyjscy mnisi. Ponoć zaczęło się od tego, że przed laty znaleźli w dżungli dwa małe osierocone tygrysy. Zabrali je i wychowali jak zwierzęta domowe. Z czasem tygrysów przybywało (teraz jest ich kilkadziesiąt). Zwierzęta można dotykać, głaskać, a nawet — jeśli ktoś ma odwagę — przytulić. Świątynia Tygrysów znajduje się około 200 kilometrów na północny zachód od Bangkoku, jakieś 65 km od Kanchanaburi. Odwiedzanie tygrysów zaczyna się w południe, kiedy są nakarmione i rozleniwione. Taki kotek na kolanach to ogromne przeżycie, nie tylko dla najmłodszych.
Rajskie wyspy. Samolotem przemieściliśmy się na wyspę Ko Lanta w prowincji Krabi na zachodnim wybrzeżu Tajlandii. Dwudziestoparokilometrowa wyspa bez autokarowej turystyki, spokojna, idealna do plażowania, pływania, odpoczywania od gwaru innych (Phuket, Pattaya) regionów wybrzeża Tajlandii. Świeże ryby… Poza plażowaniem zorganizowaliśmy wyprawy łodziami na inne wyspy. Nurkowaliśmy u brzegów słynnych Ko Phi Phi (Ko Phi Phi Don i Ko Phi Phi Leh) między malowniczymi wapiennymi skałami. Znana niebiańska plaża Ko Phi Phi jest tak przepełniona turystami, że zrobienie zdjęcia, na którym bylibyśmy sami, zajęło nam dwadzieścia minut. Wyzwaniem było także zaparkowanie łodzi. Przepłynęliśmy więc dalej i znaleźliśmy zaciszne miejsce bez tłumów, gdzie mogliśmy popływać. Szmaragdowa woda, soczysta zieleń roślinności i złoty piasek na brzegu, słońce.... Starsza córka, która umie nurkować, pływała z setkami kolorowych ryb i była zachwycona. Na wyspie Ko Lanta jest też szkoła dla małp. Wytresowane i rozpuszczone przez ludzi łobuziaki są atrakcją dla dzieci. Ale potrafią też zaleźć za skórę. Plecaki, dzieci, słonie, tygrysy, daleka Azja? Jak najbardziej! &
Maciej Plebański
Prezes i dyrektor zarządzający T-Systems
Polska, spółki z grupy Deutsche Telekom. Wcześniej pracował m.in. na
stanowisku regionalnego dyrektora sprzedaży w firmach Siemens i Siemens
Enterprise Communications w Polsce. Absolwent ekonomii Wyższej Szkoły
Zarządzania w Katowicach. Pasjonuje się sportem.
