Podobnie jak wczoraj jedyne istotne publikowane dziś dane makro dotyczyły amerykańskiego rynku nieruchomości i tak jak w poniedziałek były one lepsze od oczekiwań. Indeks Case-Shiller, opisujący ceny w 20 największych metropoliach USA, pokazał wzrost cen nieruchomości o 4,6 proc. w skali roku. To największy wzrost od kwietnia 2006 roku, wiec teoretycznie była to informacja optymistyczna. Trzeba jednak pamiętać, że obecnie oprocentowanie kredytów hipotecznych w Stanach wynosi średnio 4,56 proc. i jest najniższe od co najmniej 1972 roku, co niewątpliwie wpływa na ożywienie popytu. Uwzględniając zakończenie rządowych dopłat do kupna domów w tej chwili niski koszt pieniądza jest ostatnim czynnikiem reanimującym rynek mieszkaniowy. Gdy go zabraknie będzie trzeba liczyć się z kolejnym skokowym zmniejszeniem aktywności w tym segmencie gospodarki, co niewątpliwie wpłynie negatywnie na rynki. Słabą chęć do możliwych zmian podejścia konsumenta pokazał dziś też indeks zaufania konsumentów Conference Board, który spadł do poziomu 50,4 pkt. i jest już najniżej od lutego tego roku. Ta publikacja nie wpływa istotnie na rynki, ale po raz kolejny dowiadujemy się, że przekonanie Amerykanów o przyszłej poprawie sytuacji jest bardzo wątpliwie. A w takim stanie nikt nie będzie podejmował ryzykownych decyzji.
W zakończonej sesji na pewno podaż nie zyskała dodatkowych argumentów. WIG20
spędził sesję pod poziomem 2500 pkt. i dopiero w końcówce podaż zdobyła
niewielką przewagę.
Po czterech wzrostowych sesjach jeden niewielki spadek
nie jest niczym nadzwyczajnym, ale odrobinę niepokoić może duży obrót sięgający
ponad 1,7 mld złotych. Po takich zwyżkach bardziej byczą wymowę miałaby mała
aktywność niż szeroka dystrybucja akcji. Ta może wymusić dłuższy przystanek w
drodze do kwietniowych szczytów.
Paweł Cymcyk
Analityk
Makler Papierów Wartościowych
A-Z
Finanse