Waga traktatu, który stanowi m.in. o przekazaniu przez kandydatów części kompetencji instytucjom wspólnotowym, powoduje konieczność organizacji referendów. Malta, Słowenia i Węgry powiedziały Unii „tak”. Jak będzie z resztą?
Zakończenie negocjacji i podpisanie traktatu akcesyjnego nie przesądza jeszcze o członkostwie w Unii. Dokument stanowi o tak fundamentalnych zmianach, jak m.in. przekazanie zasadniczych kompetencji na rzecz organów wspólnotowych. Dlatego we wszystkich państwach kandydujących, z wyjątkiem Cypru, odbędą się referenda, w których obywatele wyrażą swoją opinię co do członkostwa. Na Malcie, Słowenii i Węgrzech referendum poprzedziło podpisanie traktatu akcesyjnego, a państwa te bez większych problemów powiedziały Unii „tak”.
Dużym problemem dla większości kandydatów jest frekwencja. Na dość entuzjastycznie nastawionych do integracji Węgrzech wyniosła zaledwie 45 proc. przy ponad 90-proc. poparciu. Zgodnie np. z litewską czy polską ordynacją wyborczą, frekwencja musi przekroczyć 50 proc. Dla Litwy frekwencja na Węgrzech jest dodatkowym ostrzeżeniem, gdyż wynik unijnego głosowania jest wiążący. Dlatego większość krajów wprowadza opcję dwudniowego głosowania. Jutro zdecyduje o tym nasz parlament.
— Po referendum na Węgrzech mamy coraz więcej argumentów za tym, by trwało ono dwa dni. Po pierwsze, jest to absolutnie wyjątkowe wydarzenie i nie możemy sobie pozwolić na powtórki, po drugie — trzeba mieć świadomość, że decydujemy o kolejnych dziesięcioleciach naszego państwa — podkreśla Danuta Hübner, minister ds. europejskich.
Wraz z podpisaniem traktatu w Atenach rozpocznie się procedura jego ratyfikacji przez wszystkie państwa członkowskie UE. Nie ma jednak żadnego harmonogramu.
— Większość krajów UE chce jak najszybciej ratyfikować traktat. Takie obietnice złożyli m.in. Niemcy i Hiszpania, a w Wielkiej Brytanii będzie to niemal formalność — wyjaśnia minister.
Nieco więcej czasu zabierze to zapewne Włochom i Irlandczykom, zaś Belgów czeka dość długa i skomplikowana procedura. Nie wiadomo też, jak będzie wyglądała sytuacja we Francji. Wypada mieć nadzieję, że parlamentarzyści znad Sekwany mają inny stosunek do krajów kandydackich niż ich prezydent.