Do wyborów prezydenckich, których pierwsza tura odbędzie się przypuszczalne 19 września, zostało pół roku. W prekampanii ciekawym wątkiem z obszaru marketingu politycznego staje się termin wypuszczania przez poszczególne sztaby ich kandydatów. Biznesowe doświadczenia dowodzą, że termin rynkowej premiery jest ważnym czynnikiem decydującym o powodzeniu lub klapie.
Urzędujący prezydent Lech Kaczyński, którego ponowny start pozostaje tzw. oczywistą oczywistością od pięciu lat, wyczekuje i planuje inaugurację z wielką pompą, ale dopiero w maju. PO natomiast, po rezygnacji Donalda Tuska, poszła zupełnie inną drogą. Uprzedzające konkurencję prawybory mają spowodować, iż produkt wewnętrznego głosowania członków partii później kupi cała Polska.
Kampania w przedsionku, ale rywalizacja pierwszej osoby w państwie, czyli prezydenta, z drugą, czyli marszałkiem Sejmu, już przybiera formy kuriozalne. Tydzień temu służby sejmowe oznajmiły, że Bronisław Komorowski uczestniczy w otwarciu polonijnych igrzysk w Zakopanem, wygłasza przemówienie etc. Godzinę później taki sam plan upowszechniła kancelaria prezydenta! W efekcie marszałek w ogóle nie zjawił się pod Krokwią, bo poczuł się wygryziony przez przyszłego rywala. W ostatni weekend podobnie zakończyło się starcie o finał szkolnej olimpiady wiedzy o Polsce i świecie — Bronisław Komorowski już był w ogródku, ale Lech Kaczyński uprzedzająco zaprosił finalistów do swego pałacu. Na osłodę zostawił marszałkowi dekorowanie w niedzielę zwycięskich koni w konkursie skoków na Torwarze...