To nie wybory, lecz plebiscyt

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2012-04-24 00:00

FRANCJA

W krajach demokratycznych, gdzie głowa państwa wybierana jest bezpośrednio, głosowanie po pierwszej kadencji prezydenta to nie wybory, lecz plebiscyt, czy dotychczasowy lokator pałacu zasługuje na przedłużenie umowy o pracę. I społeczeństwa najczęściej udzielają odpowiedzi pozytywnej, chyba że przywódca okazuje się nieudacznikiem lub narcyzem.

W niedzielę 6 maja plebiscytowe rozstrzygnięcie czeka Francję, której prezydent w demokratycznym świecie potęgą jednoosobowej władzy ustępuje tylko amerykańskiemu.

Wyniki pierwszej tury w minioną niedzielę jeszcze o niczym nie świadczą. Socjalista Francois Hollande wyprzedził prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego w procentach głosów zaledwie 28,6 do 27,2. Wobec mobilizacji elektoratów obu rywali w drugiej turze zdecydują przepływy wyborców, których kandydaci odpadli.

Narodowcy głosujący przedwczoraj na Marine Le Pen dołożą się do Sarkozy’ego, a skrajna lewica, której faworytem był Jean-Luc Melenchon, oczywiście poprze Hollande’a. Polska przerabiała taką rozgrywkę w roku 2005, gdy pierwszą turę wygrał Donald Tusk, ale na apel Andrzeja Leppera jego pokaźny elektorat w drugiej turze wsparł Lecha Kaczyńskiego, co rozstrzygnęło o prezydenturze.

Wynik francuskiego plebiscytu będzie miał ogromne znaczenie dla całej Unii Europejskiej. Zmiana gospodarza Pałacu Elizejskiego oznaczać będzie zwrot w polityce jednego z dwóch unijnych potentatów. W pierwszym kroku może trafić do kosza ratunkowy dla Eurolandu, wynegocjowany z takim mozołem, traktat fiskalny.