Z kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej zapamiętaliśmy obietnicę 300 mld zł, ostatnio podbitą przez premiera Donalda Tuska (po uwzględnieniu dopłat rolnych) do 400 mld zł. Dla prezesa Jarosława Kaczyńskiego nawet tyle to za mało, domaga się jeszcze 75 mld zl. Uczestnicy owej licytacji omijają tylko jeden drobiazg, widocznie uznawany za nieistotny — otóż żonglują kwotami… brutto.
Saldo dotychczasowych transferów między Polską a Unią Europejską wyliczone jest na koniec września. W ciągu 101 miesięcy członkostwa (prawie 8,5 roku) uzyskaliśmy nadwyżkę 46,9 mld EUR, a zatem nie ulega wątpliwości, że jesteśmy największym w UE beneficjentem. Przy czym przepływy z Brukseli wyniosły 73,1 mld EUR, a nasza składka do kasy unijnej osiągnęła 26,1 mld EUR. Relatywnie niewielka kwota została przez Polskę zwrócona, tylko 140 mln EUR.
W siedmiolatce 2014-20 oczywiście pozostaniemy biorcą netto. Ale ze wzrostem PKB proporcja między budżetowymi transferami polsko-unijnymi będzie się zmieniała na naszą niekorzyść.
Dlatego bez względu na wynik szczytu od polityków trzeba domagać się zaprzestania nadymania propagandowych balonów i uczciwego ogłoszenia jego efektów w kategorii netto.