Przecież nie istniała żadna dłuższa czy krótsza lista zarejestrowanych kandydatów na 267. papieża Kościoła rzymskokatolickiego, każdy ze 133 kardynałów elektorów czysto teoretycznie czuł się również kandydatem. Na jednakowych prostokątnych kartkach wpisywali oni tylko jedno imię z nazwiskiem i dopiero publiczne odczytanie tych kartek przez trzyosobową kardynalską komisję skrutacyjną oraz dwukrotne policzenie stworzyło faktyczną listę kandydatów. Bezpośrednio potem kartki zostały spalone, aby nikt nie domyślał się po charakterze pisma, komu kogo święty duch podpowiedział… Przy warunku uzyskania przez nowego papieża co najmniej dwóch trzecich głosów wstępny rozrzut personalny z definicji wyklucza arytmetycznie przeskoczenie wyśrubowanego progu od razu za pierwszym podejściem nawet przez jakiegoś popularnego kardynała. Notabene w obecnym konklawe uczestniczy rekordowa w dziejach papiestwa liczba elektorów, zatem czas liczenia głosów oraz oczekiwania po danej turze na kolor dymu przez publiczność na placu świętego Piotra także są rekordowe.
Realne konklawe zacznie się dopiero po wykrystalizowaniu się wstępnej listy, czyli w czwartek od drugiego głosowania. Z relacji emerytowanych kardynałów – czysto techniczne okoliczności dawnych konklawe po latach bywają szczątkowo ujawniane – wynika, że pierwsza rozstrzelona lista obejmuje kilkunastu kandydatów, ale słabsi szybko się wykruszają. W kolejnych turach realna lista zawęża się do kilku kandydatów. Notabene obecna wersja ordynacji wyborczej, która w Watykanie nosi nazwę konstytucji apostolskiej, dopuszcza aż… 34 głosowania przy nieograniczonej liczbie kandydatów. Od 35. tury uczestniczy już tylko dwóch z najlepszymi wynikami, przy czym nie wystarcza większość bezwzględna – do końca obowiązuje twardy próg dwóch trzecich, czyli w świeckich parlamentach tzw. większość konstytucyjna. Wcześniejszym progiem ostrożnościowym konklawe jest jego nieskuteczność w 13 głosowaniach – jeśli z komina wciąż wydobywa się dym czarny, to kardynałowie robią sobie dobową przerwę, wciąż pozostając w zamknięciu.
Epoka wyborów papieży trwających długie tygodnie czy wręcz miesiące dawno minęła. Dwa ostatnie konklawe w latach 2005 oraz 2013 zakończyły się bardzo podobnie – w drugim dniu przed wieczorem. Przy czym niemiecki kardynał Joseph Ratzinger został papieżem Benedyktem XVI w głosowaniu czwartym, natomiast argentyński kardynał Jorge Mario Bergoglio papieżem Franciszkiem – w piątym. Mimo arytmetycznego podobieństwa były to jednak zdecydowanie inne elekcje. Niemiecki teolog, bliski współpracownik Jana Pawła II był zdecydowanym faworytem i wynik konklawe w 2005 r. w ogólnym odbiorze stał się tzw. oczywistością. Zupełnie inaczej przebiegło to w 2013 r., gdy skromny argentyński jezuita w rankingu mediów bliskich Kościołowi nie znajdował się nawet wśród… 20 realnych kandydatów. Zaskakujący wynik konklawe potwierdził jednak, że kształtowana przez media opinia publiczna mało wie. Po latach z przecieków wyszło, że Jorge Mario Bergoglio zyskał całkiem sporo głosów już w 2005 r. i wtedy został nieformalnym srebrnym medalistą za niemieckim pewniakiem.
Po 20 latach odpowiednikiem Josepha Ratzingera, czyli kandydatem naturalnym, jest włoski kardynał Pietro Parolin. Sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej to odpowiednik premiera, zatem wybranie doświadczonego urzędnika na papieża byłoby gwarancją kontynuowania reformatorskiej linii Franciszka. Wielką zaletą 70-letniego Parolina jest akuratny wiek, biologia ustaliłaby limit jego pontyfikatu na mniej więcej kilkanaście lat. Kardynałowie w zdecydowanej większości uczestniczą w konklawe pierwszy raz – aż 108 ze 133 – ale pamiętają, jak to w 1978 r. ich poprzednicy wybrali zaledwie 58-letniego Karola Wojtyłę na… 27 lat. W ocenie większości obecnych purpuratów aż tak długi pontyfikat byłby nie do przyjęcia.