Trzecia Droga i Lewica poniżej progu do Sejmu

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2024-06-10 20:00

Tytuł nie jest pomyłką i obnaża bardzo gorzką dla obu formacji prawdę, albowiem 9 czerwca 2024 r. startowały one w formule koalicyjnych komitetów wyborczych.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Wypada przypomnieć, że 15 października 2023 r. w wyborach do Sejmu ich sytuacja prawna była zróżnicowana. Trzecia Droga (TD) jako koalicja zaryzykowała i poddała się wtedy próbie przeskoczenia progu głosów podniesionego z 5 do 8 proc., co udało się z ogromnym zapasem – uzyskała aż 14,40 proc. Tzw. Nowa Lewica zagrała natomiast zachowawczo, pamiętając o wpadce formacji Leszka Millera z 2015 r. (pechowe 7,55 proc.) zarejestrowała listę monopartyjną – ale wymagane 5 proc. przeskoczyła w październiku z wynikiem 8,61 proc. Ordynacja do Parlamentu Europejskiego (PE) od 2004 r. różni się od sejmowej jednym szczegółem o znaczeniu gigantycznym – jej próg podstawowy wynosi tak samo 5 proc., ale dla zbiorowych koalicji… nie jest podwyższony do 8 proc. Naprawdę trudno pojąć ten brak logiki, ale od dwóch dekad tak po prostu jest. Dlatego 9 czerwca TD z optymizmem powtórzyła poprzednią formułę, natomiast Lewica (już nie Nowa) zadęła się na koalicję bez ryzyka. W niedzielę obie formacje przeżyły ogromne rozczarowanie, ponieważ uzyskały zaledwie, odpowiednio, 6,91 oraz 6,30 proc. – zatem dla wejścia do Sejmu byłoby to za mało… Tylko z powodu kodeksowej anomalii wystarczyło do PE, ale obie listy zdobyły tylko po trzy mandaty.

Zimna ulewa spadła przede wszystkim na TD, która miała i ma ambicje mocarstwowe, tymczasem weszła w fazę zwijania się. Notabene w trójce mandatów TD dwa zdobyli kandydaci PSL, którzy w PE jak dotychczas wejdą razem z ekipą KO w skład chadeckiej międzynarodówki Europejska Partia Ludowa. Reprezentanci Polski 2050 mieli zasilić liberalną grupę Odnowa Europy, zmontowaną przez Emmanuela Macrona. Prezydent Francji w niedzielę poniósł jednak u siebie szokującą klęskę, zatem nie wiadomo, czy jego europejskie ambicje nie trafią do kosza. Owym jedynym szczęśliwcem od Szymona Hołowni jest Michał Kobosko – nasz kolega, niegdyś zastępca redaktora naczelnego „Pulsu Biznesu”. Po starej znajomości rzucam publiczny apel – Michał, nie idź w PE tropem Róży Thun, która w kadencji 2019-24 stała się jedyną polską rodzynką u liberałów, trzymaj się logicznie większości i razem z oboma kolegami ludowcami wstąp razem z 21-osobową ekipą KO do najbardziej decyzyjnej w PE grupy chadecko-ludowej, dzięki czemu polska delegacja w niej będzie 24-osobowa, a to już coś znaczy.

Personalny dylemat naszego kolegi jest symbolem sytuacji całej formacji Szymona Hołowni. Polska 2050 od niedzieli zaczyna mieć problem analogiczny do niegdysiejszego położenia Nowoczesnej, czyli wizerunkowego zróżnicowania wobec PO/KO i grożącej kanibalizacji. Przed 15 października 2023 r. Donald Tusk nieprzypadkowo wzmacniał werbalnie TD, nawet… kosztem KO, albowiem obawiał się nieprzekroczenia przez kolegów progu 8 proc., co wtedy niemal na pewno przedłużyłoby rządy PiS. Obecnie nikt nie ma wątpliwości, że przyszedł czas zwrotu tamtego politycznego kredytu, i to z grubymi odsetkami, których premier nie zwykł odpuszczać. Wyniki wyborów do PE powinny stać się początkiem przewartościowań na rynku wewnętrznym. Na pewno nie tak ekstremalnych jak we Francji, gdzie odbędą się przyspieszone wybory krajowe, ale rząd może czekać reorganizacja. Może nie tyle personalna, przynajmniej w krótkim horyzoncie czasowym, ile programowo-realizacyjna.

Wypada cofnąć się do 10 listopada 2023 r., gdy w wigilię Narodowego Święta Niepodległości umowę założycielską zawarło tzw. konsorcjum 15 października. Od początku używam tego określenia biznesowego, ponieważ uważam je za bardziej merytoryczne od koalicji. Paradoks polegał na tym, że liderem jest samodzielnie Donald Tusk, natomiast mniejszościowych udziałowców ma po każdej stronie aż po dwóch – Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia oraz Włodzimierz Czarzasty i Robert Biedroń. Już sama liczba ambitnych prezesów i przewodniczących bardzo utrudnia efektywną współpracę. Wspomniana umowa objęła 24 punkty i skoncentrowała się na rozliczeniu rządów PiS, mediach publicznych, praworządności, pieniądzach z Krajowego Planu Odbudowy i Zwiększania Odporności.

Sygnatariusze wcale nie ukrywają, że poza równie nośnymi co ogólnikowymi hasłami istnieje także protokół rozbieżności. Ponieważ jest on całkiem obszerny, konsorcjum przyjęło zasadę, że wobec projektów rządowych obowiązuje w parlamencie dyscyplina, natomiast wobec wniesionych przez jego udziałowców w trybie poselskim – absolutnie nie. Dlatego od pół roku trudno uniknąć wrażenia, że rządowa machina legislacyjna wciąż jeszcze bardzo wolno się rozpędza, chociaż rząd oczywiście pracuje, parlament oczywiście uchwala, ale na końcu ścieżki legislacyjnej znajduje się kij podpisowy, czy raczej niepodpisowy Andrzeja Dudy. W tym ostatnim wątku pewnym promykiem jest okoliczność, że Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik zgodnie z oczekiwaniami dostali się do PE, zatem ich mandaty w Sejmie już wygasły definitywnie bez względu na to, jak kto oceniał ich przypadki. Prezydentowi odpadł argument, że wszystkie ustawy przyjmowane są przez zdekompletowany Sejm z definicji z wadą prawną.

Wyniki z 9 czerwca 2024 r. bezdyskusyjnie umacniają pozycję lidera konsorcjum Donalda Tuska. W najbliższym czasie okaże się, czy będzie to miało realne przełożenie na ruszenie wreszcie uzgodnionego programu rządowego. Taki jeden gruby przykład – w którą stronę pójdzie zmiana programu Centralnego Portu Komunikacyjnego. Właściwie wszyscy udziałowcy konsorcjum rządowego zadeklarowali, że chcą ten sztandarowy projekt PiS jakoś kontynuować, ale diabeł oczywiście tkwi w szczegółach, które muszą zostać doprecyzowane na poziomie ustawowym. Zanim Andrzej Duda potencjalnie coś zawetuje, choćby właśnie w sprawie CPK, musi w ogóle mieć do tego okazję, a na razie wszystko przebiega na poziomie politycznych deklaracji.