Grasującym teraz po Wybrzeżu przekazujemy ważną wiadomość. Jest jedna restauracja rybna, której wszystkie smażalnie nisko się kłaniają. Bijąc się przy okazji w piersi zamrożonymi płetwami. To jej wysokość restauracja Chief. Kto wchodzi do lokalu, nie ma wątpliwości, że ryby grają tu pierwsze skrzypce. Ze ścian groźnie zezują na nas ich wypchane łby. Widzieliśmy w Polsce wiele lokali, ale wgapiając się w menu, przeżyliśmy prawdziwy szok. Potraw z ryb są dziesiątki. Samych tatarów (rybnych) aż osiem.
Wybraliśmy ten z albakory — żółtopłowego tuńczyka (46 zł). Wystąpił w oparach trufli z tradycyjnym żółtkiem. Przyrządzono go wyłącznie z tuńczykowych polędwiczek. Po prostu bajka. W kieliszki cichutko nalano francuza Domaine Millet, 2003, Sancerre, Dolina Loary (220 zł). Pełni obaw oczekiwaliśmy na wynik wieczorku zapoznawczego. W pewnym momencie zauważyliśmy, że tatar puścił do nas oko z talerza, dając sygnał, że będzie dobrze. I było. Poprosiliśmy o następne kieliszki. Z minuty na minutę robiło się coraz bardziej przyjemnie. Do tego stopnia, że wychodząc, mieliśmy wręcz wrażenie, że nawet łby na ścianie zaczęły się do nas uśmiechać.
Restauracja Rybna Chief
ul. Rayskiego 16
Szczecin