UE: ostre spory o prawo pracy
Polskie plany zakończenia negocjacji z Unią Europejską o swobodnym przepływie osób są zagrożone. Z powodu wewnętrznych unijnych sporów negocjacje na temat pracy dla obywateli nowych członków UE mogą przeciągnąć się nawet o rok.
Polscy negocjatorzy mogą prawdopodobnie pożegnać się z nadzieją na zamknięcie przed wakacjami negocjacji w sprawie wolnego przepływu osób. Hiszpanie i Portugalczycy nie wykluczają zablokowania zamknięcia tego rozdziału, o ile w zamian udałoby im się wytargować od Niemców fundusze dla ubogich regionów UE. W tej kwestii mogą liczyć na wsparcie Grecji. Jeśli tak się stanie, Polska przegra w negocjacjach podwójnie. Unia narzuci nam siedmioletni zakaz pracy i dodatkowo znikną pieniądze, które mogłyby trafić do polskich regionów.
Targi ubogich
Unijni dyplomaci przyznają, że między państwami UE trwają gorące dyskusje. Niemcy prawie wygrali już batalię o siedmioletni zakaz pracy dla nowych członków. Do dyskusji pozostaje jeszcze tylko drobny szczegół, czy o przedłużeniu zakazu z 5 do 7 lat zadecydują sami, czy razem z Komisją Europejską.
Tymczasem biedniejsze kraje UE martwią się o swoje fundusze strukturalne i w zamian za zgodę na siedmioletni okres przejściowy na otwarcie rynku pracy chcą dostać gwarancje, że ich ubogie regiony nie stracą ani euro na rozszerzeniu.
Patowa sytuacja przeciągnie się najprawdopodobniej aż do końca negocjacji, czyli do połowy 2002 r., ponieważ dyskusje na temat funduszy strukturalnych dla nowych członków UE zostawiła na deser.
Unijni dyplomaci, z krajów szczególnie zainteresowanych ochroną rynku pracy, twierdzą, że są „ogromnymi pesymistami”. Ich zdaniem, „piętnastka” nie uzgodni stanowiska do wakacji, na co liczył polski rząd. Spodziewają się, że spór może potrwać znacznie dłużej .
Dylematy Niemców
O tajnych targach pisze też niemiecki tygodnik “Der Spiegel”, dodając, że do Hiszpanów i Portugalczyków dołączą chętnie Francuzi. Zanim wyrażą oni zgodę na rozszerzenie Unii, chcą mieć pewność, że nie stracą na nim francuscy rolnicy.
Zdaniem niemieckich dyplomatów, żądania biedniejszych krajów UE są wygórowane i Berlin nie ma ochoty płacić tak wysokiej ceny za ochronę rynku pracy. Dla kanclerza Gerharda Schroedera jest jasne, że Niemcy, jako największy płatnik unijnego budżetu, zapłacą najwięcej za każde podwyższenie wydatków UE.