UE: rynek pracy nie przeszkadza
Romano Prodi, przewodniczący Komisji Europejskiej, mógł na własne oczy przekonać się, jak ważna dla Polski jest sprawa wolnego przepływu osób. Dziennikarze nieustannie pytali go, kiedy Polacy będą mogli pracować w państwach Unii. Prodi, który nie jest zwolennikiem takiego zakazu, wyjaśniał, że z powodu obaw Niemców i Austriaków prawdopodobnie „piętnastka” będzie musiała znaleźć „jakieś okresy przejściowe” i „w razie potrzeby je wprowadzić”.
Tymczasem — paradoksalnie — i Niemcy, i Polska walczą wbrew swoim narodowym interesom. Joschka Fischer, minister spraw zagranicznych Niemiec, już zapowiada, że około 2010 r. jego kraj zmieni politykę imigracyjną, bo niemieckie społeczeństwo zbyt szybko się starzeje i brakuje mu wykształconych pracowników. Z kolei polska racja stanu wcale nie wymaga, żeby najbardziej dynamiczni i wysoko wykwalifikowani obywatele — zamiast przyczyniać się do rozwoju gospodarczego swojej ojczyzny — wyjeżdżali pracować na cudze emerytury. Mniej wykształceni Polacy, jeśli tylko chcą, pracują już na budowach w Niemczech, zbierają owoce w Skandynawii czy sprzątają w Belgii.
Należy przypuszczać, że rządy krajów UE zdają sobie doskonale sprawę z sytuacji, a ich deklaracje dotyczące ewentualnych zakazów są rodzajem teatru dla własnej opinii publicznej. Dobrze byłoby więc, żeby i w Polsce ktoś zaczął tłumaczyć społeczeństwu, że ewentualny zakaz pracy to nie dowód złej woli Unii, ale próba znalezienia kompromisu. Także korzystnego dla Polski. Bo niepokój niemieckiej opinii publicznej, szczególnie silny w landach wschodnich, może spowolnić tempo negocjacji. Według ostatnich sondaży, Niemcy należą do państw najmniej przychylnych rozszerzeniu. Informacja, że PKB wszystkich krajów kandydujących to zaledwie 4,4 proc. unijnego, jest wystarczająco przerażająca dla tych, którzy znajdują się za naszą zachodnią granicą.
Jeżeli więc Bruksela, zgodnie z obietnicą, przedstawi w kwietniu swoje stanowisko, najrozsądniej będzie szybko zgodzić się na kompromis. W ten sposób zmusimy „piętnastkę” do zajęcia się naprawdę poważnymi problemami negocjacyjnymi, takimi jak rolnictwo czy fundusze strukturalne.