Stocznie i stoczniowcy nie mają szczęścia w wolnej Polsce — upadek komunizmu pociągnął za sobą upadłości m.in. wielkich zakładów w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie. Na wolnym rynku nie udało się też przetrwać produkującej mniejsze jednostki stoczni rzecznej w Tczewie. Jej maszyny stanęły — a ponad 70 pracowników zostało bez pieniędzy— w drugiej połowie 2010 r. Niedoszły inwestor stoczni twierdzi, że nie musiało tak być, ale jego zdaniem prawnicze błędy i urzędniczy upór dobiły chorującego z przyczyn ekonomicznych pacjenta.
![Stocznia w Tczewie stanęła, a jej pracownicy zostali na lodzie w październiku 2010 r. Niedoszły inwestor — zależny od Zrembu Chojnice — obarcza winą za fiasko syndyka, z którym ściera się w sądzie o 2,5 mln zł. Od ubiegłego tygodnia zakład ma nowego właściciela, zapewniającego, że ruszy z produkcją w sierpniu.
[FOT. MARCIN BURCLAW] Stocznia w Tczewie stanęła, a jej pracownicy zostali na lodzie w październiku 2010 r. Niedoszły inwestor — zależny od Zrembu Chojnice — obarcza winą za fiasko syndyka, z którym ściera się w sądzie o 2,5 mln zł. Od ubiegłego tygodnia zakład ma nowego właściciela, zapewniającego, że ruszy z produkcją w sierpniu.
[FOT. MARCIN BURCLAW]](http://images.pb.pl/filtered/961801a5-0f28-4b2b-87ed-830686d584b1/4d84288c-a034-538c-823f-705db6e4ed86_w_830.jpg)
Błędne przejęcie
W 2004 r. syndykiem upadłej Stoczni Tczew sp. z o.o. została Magdalena Smółka (pełniąca tę funkcję również w gdyńskiej Stoczni Marynarki Wojennej), która miała spłacić wierzycieli i spróbować postawić zakład na nogi lub znaleźć dla niego inwestora. Udało się jej to w tym miesiącu, gdy stocznię kupiła spółka Admiral Boats (o czym pisaliśmy w piątek) — ale syndyk ma już za sobą jedno nieudane podejście do sprzedania zakładu. W 2010 r. chrapkę miał giełdowy producent konstrukcji stalowych i kontenerów Zremb Chojnice, który poza działalnością stoczniową zamierzał w Tczewie rozkręcić produkcję wielkogabarytowych konstrukcji stalowych.
Z transakcji nic jednak nie wyszło, a niedoszły inwestor zaczął potykać się z syndykiem na sali sądowej. W tle całej historii jest dramat ponad 70 pracowników stoczni, którym nikt nie chce wypłacić zaległych wynagrodzeń. Co się stało? Należąca do Zrembu Chojnice spółka Stocznia Tczew S.A. w lipcu 2010 r. podpisała umowę przedwstępną zakupu „zorganizowanej części przedsiębiorstwa”(ZCP) — czyli m.in. maszyn i pracowników — od zarządzanej przez syndyk Stoczni Tczew sp. z o.o. Na konto upadłej spółki wpłaciła 0,575 mln zł zadatku i 1,925 mln zł zaliczki, a 3,25 mln zł miała przelać przy podpisaniu ostatecznej umowy — spółki deklarowały, że zrobią to najpóźniej do kwietnia 2011 r. Tak się jednak nie stało — po trzech miesiącach od podpisania umowy przedwstępnej chojniczanie postanowili wycofać się z transakcji.
— Na prośbę Krzysztofa Kosiorka-Sobolewskiego, prezesa Zrembu Chojnice, przyjrzałem się tej umowie. Dokument ten, w mojej ocenie, zawierał rażące, elementarne błędy formalne i prawne, był wewnętrznie sprzeczny, a co najważniejsze — błędnie precyzował przedmiot transakcji i skutki podatkowe jego nabycia.
Nie było jasne, co jest przejmowane, na jakiej podstawie prawnej i jakie ma to wywołać skutki — mówi Jan Gąsowski, od października 2010 r. prezes, a potem likwidator Stoczni Tczew S.A. Na czym polegał problem? Według umowy przedwstępnej, przedmiotem transakcji była ZCP w rozumieniu definicji zawartej w ustawie o podatku VAT. Syndyk oświadczyła w umowie, że owocuje to nienaliczaniem przy sprzedaży podatku. Według Jana Gąsowskiego, było to „całkowicie błędne”.
— Wielokrotnie prosiłem syndyk o spotkanie w tej sprawie — chcieliśmy zmienić umowę tak, by transakcję można było sfinalizować bez błędów prawnych. Ani syndyk, ani nadzorujący jego działania sędzia komisarz nie byli zainteresowani takim spotkaniem — twierdzi Jan Gąsowski.
Przepychanki do upadłego
Na tym problemy z umową się nie kończyły. — Mimo wydania majątku i załogi Stoczni Tczew S.A. syndyk nadal faktycznieprowadził własną działalność gospodarczą z ich wykorzystaniem — tyle że już na koszt kupującego. Wobec braku jakiejkolwiek woli porozumienia ze strony syndyk i sędziego komisarza zdecydowaliśmy się na uchylenie się od skutków prawnych oświadczenia woli — czyli w uproszczeniu odstąpiliśmy od transakcji — mówi Jan Gąsowski.
Syndyk nie przyjęła tego do wiadomości i zażądała od niedoszłego inwestora realizacji umowy. W tym samym momencie pracownicy stoczni przestali otrzymywać wynagrodzenia, o których wypłatę pozwali obie spółki. Od końca 2010 r. sprawy dotyczące Stoczni Tczew regularnie pojawiają się na wokandach pomorskich sądów rejonowych i sądu okręgowego. Pracownicy zakładu uzyskali już m.in. nakazy wypłaty zaległych wynagrodzeń (przez Stocznię Tczew S.A.) i odpraw (przez Stocznię Tczew sp. z o.o.).
Obie spółki tymczasem spierały się o to, czy umowa sprzedaży powinna być zrealizowana, i oczywiście o pieniądze — Stocznia Tczew S.A. domagała się zwrotu zadatku i zaliczki. Teraz spierają się już tylko o pieniądze, bo po sprzedaży majątku stoczni spółce Admiral Boats syndyk pod koniec maja postanowiła zmienić przedmiot powództwa i nie żąda już realizacji umowy z lipca 2010 r.
— Przyczyną odstąpienia od żądania zawarcia umowy przyrzeczonej było niewykonanieumowy przez Stocznię Tczew S.A. z jej winy, w związku z czym syndyk zgłasza wobec Stoczni Tczew S.A. roszczenie odszkodowawcze — tłumaczy Tomasz Adamski, rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku. Tymczasem likwidator Stoczni Tczew S.A. nadal domaga się zwrotu pieniędzy z zadatku i zaliczki, wpłaconych syndykowi 2,5 roku temu.
— Syndyk bezzasadnie przetrzymuje te pieniądze i podejmuje kuriozalne staranie, chcąc je zachować. Przez ponad dwa lata żądała od nas realizacji umowy — nawet gdy, po zwolnieniu pracowników, ZCP przestała fizycznie istnieć. Teraz jednostronnie od tego odstępuje, czego oczywistym powodem jest sprzedaż majątku stoczni innemu inwestorowi — uważa Jan Gąsowski.
Spór bez końca
Kolejna rozprawa, dotycząca realizacji umowy z 2010 r., miała odbyć się 18 czerwca, ale została przełożona na wrzesień. Według Jana Gąsowskiego, syndyk do tej pory nie powiadomiła sądu o sprzedaży majątku spółce Admiral Boats, formalnie więc nadal domaga się, by kupiła go Stocznia Tczew S.A. — Przy podpisywaniu umowy zostały popełnione błędy.
Zremb chciał przejąć stocznię i prowadzić tam działalność, ale najpierw trzeba było te nieprawidłowości naprawić. Gdyby drugą stroną był inny przedsiębiorca, sprawę pewnie udałoby się dawno temu rozwiązać za pomocą ugody. Faktycznie jednak spieramy się z sądem nadzorującym upadłość, a w takiej sytuacji trudno liczyć na przyznanie się kogokolwiek do błędów i nieznajomości przepisów — uważa Jan Gąsowski. Według niego, przez urzędniczy upór potykające się w sądach od ponad dwóch lat strony jeszcze długo nie dojdą do porozumienia, a w sprawie nie zapadną żadne wiążące rozstrzygnięcia.
— W efekcie pracownicy pewnie jeszcze przez kilka lat nie ujrzą należnych im pieniędzy,niezależnie od tego, co zasądzają sądy pracy — mówi Jan Gąsowski. Z zarzutami likwidatora Stoczni Tczew S.A. nie chciała polemizować syndyk Magdalena Smółka. Jak stwierdziła, „od tego jest sąd”. Czy domagający się zaległych wynagrodzeń i odpraw pracownicy stoczni mogą liczyć na pieniądze, pochodzące ze sprzedaży całego jej majątku spółce Admiral Boats?
— Pieniądze te będą przeznaczone na zaspokojenie wierzycieli figurujących w księgach rachunkowych według kolejności określonej przepisami prawa upadłościowego i naprawczego. O tym, kto i ile otrzyma, będziemy mogli powiedzieć, gdy plany syndyka zatwierdzi sędzia komisarz — informuje rzecznik gdańskiego Sądu Okręgowego.
JUŻ PISALIŚMY
„PB” z 21 czerwca 2013 r.
STOCZNIA BĘDZIE MIAŁA DRUGIE ŻYCIE: Opisaliśmy plany Admiral Boats, notowanego na NewConnect producenta łódek, który w ubiegłym tygodniu przejął majątek Stoczni Tczew. Zatrudniająca dziś 270 osób spółka zapowiada, że już w sierpniu wystartuje w Tczewie m.in. z produkcją wielkogabarytowych elementów z laminatu i stopniowo będzie przenosić na teren zakładu produkcję elementów łódek, dziś rozproszoną w sześciu miejscowościach. Do końca tego roku ma zatrudnić dodatkowo 50 osób (docelowo — 200), w tym część pracowników upadłej stoczni. Inwestycje w jej remont i dostosowanie do nowej produkcji szacuje na 3 mln zł.