Węgierski model nad Wisłą

Jacek Iskra
opublikowano: 2011-09-23 00:00

A gdyby tak ulżyć Polakom zadłużonym we frankach... Nie wszyscy politycy są na „nie”.

Rosnący od miesięcy kurs franka w stosunku do złotego sprawia, że setki tysięcy polskich kredytobiorców mają coraz większe kłopoty z obsługą zadłużenia. I to właśnie ich próbuje zaskarbić sobie Polska Jest Najważniejsza (PJN). W najnowszym klipie wyborczym Marek Migalski, europoseł obiecuje, że jeśli jego partia dostanie się do Sejmu, zamrozi kurs franka na poziomie 2,75 zł.

Śladem Węgrów

Pomysł na zamrożenie kursu franka, by ulżyć spłacającym kredyty, nie jest autorskim konceptem polityków PJN. W tym tygodniu węgierski parlament uchwalił ustawę umożliwiającą jednorazową spłatę po korzystnym, stałym kursie kredytów zaciągniętych właśnie w walutach obcych. Zgodnie z nową ustawą kredytobiorcy mogą spłacić zobowiązaniapo stałym kursie 180 forintów za franka, podczas gdy rynkowy kurs szwajcarskiej waluty nad Dunajem przebił już granicę 240 forintów. Przyjęte przez Węgrów prawo umożliwia zatem tamtejszym posiadaczom kredytów walutowych ich spłatę po kursie o 24 proc. niższym niż rynkowy (dokładnie tyle, ile obiecuje PJN nad Wisłą).

Politycy mówią „nie”

Czy Polacy mogą liczyć, na podobną ulgę? — Absolutnie nie widzę takiej możliwości. To, co zrobili Węgrzy, to kompletny absurd, brak odpowiedzialności i psucie rynku. Nowa ustawa zaszkodzi Węgrom i już popsuła ich wizerunek w oczach inwestorów. Skończy się tym, że węgierski skarb państwa będzie musiał płacić bankom olbrzymie odszkodowania — mówi „PB” Sławomir Neumann, poseł Platformy Obywatelskiej. Podobnie wypowiada się opozycja. — Nie ma potrzeby, byśmy musieli stosować podobne rozwiązania jak u naszych południowych sąsiadów. Na Węgrzech grubo ponad połowa wszystkich zobowiązań to kredyty walutowe. U nas kredyty w walutach obcych zostały praktycznie wyeliminowane — mówi Maks Kraczkowski, poseł PiS. Jego zdaniem interesy klientów, którzy zaciągnęli kredyty w walutach, głównie we frankach, skutecznie zabezpiecza ustawa o spreadzie walutowym. Przyjęta w ubiegłym miesiącu ustawa umożliwia spłacanie kredytów walutowych w kasie banku lub przelewem bezpośrednio w euro czy frankach kupionych taniej, np. w kantorze lub innym banku. Według NBP na koniec II kwartału w naszym kraju było ponad 1,5 mln kredytów hipotecznych na kwotę 283,4 mld zł. Pomimo że rodzime banki w praktyce zaprzestały już udzielania kredytów we frankach, kredyty mieszkaniowe w innej walucie niż złoty wciąż stanowią zdecydowaną większość — ich wartość to 173 mld zł. Kredyty walutowe spłaca 700 tys. Polaków. — Franki ani nie rosną na drzewach, ani nie leżą na ulicy. By udzielić kredytu walutowego, banki musiały kupić go na rynku. Jeżeli np. udzielały kredytu przy kursie 3,5 zł za franka, a dostałyby teraz tylko 3 zł, ktoś musiałby im zwrócić różnicę kursową. Kto miałby to zrobić, budżet państwa? — pyta z kolei poseł Marek Wikiński z SLD. Zauważa też, że „frankowcy” i tak są w dobrej sytuacji. Osoby, które np. 6 lat temu zaciągnęły kredyt we frankach w wysokości 300 tys., zaoszczędziły aż 39 tys. zł w porównaniu z tymi, które taki sam kredyt zaciągnęły w polskiej walucie. Wikiński przyznaje jednak, że na sejmowej Komisji Finansów dyskutowano możliwość wprowadzenia spłaty kredytów po określonym kursie, z tym że kredytobiorca musiałby w przyszłości uregulować bankowi różnicę. — To były tylko pomysły. Ale tym ewentualnie zajmie się już nowy parlament — dodaje Marek Wikiński. Za przeniesieniem wariantu węgierskiego na grunt polski nie jest też PSL. Ludowcy byli największymi entuzjastami ustawy o spreadach, a swego czasu ustami Waldemara Pawlaka, ministra gospodarki domagali się unieważnienia opcji walutowych. Zdaniem Pawlaka, instytucje mogą wprowadzić pomysł węgierski we własnym zakresie. — Jeżeli bank widzi, że ktoś nie daje sobie rady ze zbyt dużymi ratami, może zaproponować przez pewien okres inną formułę spłaty. To lepsze wyjście niż doprowadzenie do bankructwa i licytacji nieruchomości — podkreśla wicepremier Pawlak.

Banki też na „nie”

Pomysł spłaty kredytów po niższym kursie nie podoba się też bankom. — To czysta demagogia, zupełnie oderwana od warunków rynkowych i grożąca destabilizacją całego systemu finansowego kraju — mówi przedstawiciel jednego z większych krajowych banków.