Działania Polskiej Grupy Górniczej (PGG), największej firmy węglowej w Unii Europejskiej, przełożyły się w zeszłym tygodniu na zamknięcie fabryki i zwolnienia grupowe u jej kontrahenta, Famuru. Giełdowy producent kombajnów górniczych podał, że zamyka oddział w Rybniku i zwalnia grupowo 204 pracowników.

„W otoczeniu rynkowym następują istotne zmiany, co potwierdza informacja z PGG o konieczności zawieszenia wykonywania umów. Stąd konieczne jest dostosowanie struktury organizacyjnej do aktualnej sytuacji” — napisała firma w komunikacie.
Famur prowadzi działalność biznesową również za granicą, ale ponad 60 proc. przychodów realizuje w Polsce, gdzie głównym klientem jest właśnie państwowa PGG. W zeszłym tygodniu wymierzyła mu cios — uznała epidemię za siłę wyższą i czasowo zawiesiła wykonywanie wybranych umów.
Potężny kontrahent
Szacunki Famuru wskazują, że łączna wartość należności od PGG to ok. 230 mln zł, w tym przeterminowane to ok. 59 mln zł. Jednocześnie łączna ekspozycja grupy na PGG, obejmująca m.in. zafakturowaną już sprzedaż oraz pozostałe świadczenia, to ok. 600 mln zł. Dla producenta maszyn, który w 2019 r. osiągnął ok. 2,17 mld zł przychodów, to znacząca kwota. Zarząd Famuru oszacował, że średniomiesięczna sprzedaż przenośników, produkowanych w zamykanym zakładzie w Rybniku, zmniejszy się w 2020 r. z 30 mln zł do ok. 8 mln zł. Dlatego właśnie tę fabrykę objęły zwolnienia.
„Pozwoli to na ograniczenie negatywnych skutków redukcji zamówień w następstwie globalnego kryzysu wywołanego pandemią COVID-19, w wyniku którego kontrahenci zarówno w kraju, jak i za granicą powstrzymują się z inwestycjami” — napisał zarząd Famuru w komunikacie.
Wojna o 20 procent
Famur to firma prywatna, kontrolowana przez holding TDJ Tomasza Domogały. Jej państwowy dłużnik na razie zwolnień nie planuje. Negocjuje wprawdzie ze związkami zawodowymi zmniejszenie pensji o 20 proc. i ograniczenie dni pracy z pięciu do czterech, ale porozumienia na razie nie osiągnął. Niedawno, bo w lutym, przyznał górnikom 6-procentową podwyżkę. Tymczasem po 2019 r. PGG ma ponad 400 mln zł straty netto, a — według szacunków zarządu — trzy miesiące epidemii mogą kosztować grupę a 700 mln zł straty, jeśli nie dojdzie do cięć.
Bolesne skutki epidemii dokładają się do dotychczasowych kłopotów PGG: z wydobyciem, ciepłą zimą, wzrostem produkcji energii z zielonych źródeł i importem prądu. Obrazem kłopotów wydobywczych kraju (oprócz PGG boryka się z nimi np. Tauron) są dane GUS za marzec. Wynika z nich, że produkcja węgla kamiennego w Polsce spadła o 7,4 proc. w porównaniu z zeszłym rokiem.
Żądania ciepłowników
Presję czują też klienci PGG, czyli sektor ciepłowniczy. W zeszłym tygodniu ogłosili, za pośrednictwem Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie, że chcą renegocjować warunki dostaw węgla ze względu na spadające ceny surowca na rynkach międzynarodowych.
„W dobie epidemii i wkraczającego do Polski kryzysu ekonomicznego nie chcą fundować klientom dodatkowych podwyżek” — czytamy w komunikacie ciepłowników. Izba reprezentuje m.in. interesy PGE Energia Ciepła, czyli największego producenta tego medium w kraju, kontrolowanego przez państwo.
Grupa PGE ma jednocześnie udziały w PGG, posiłkuje się też importem węgla. Kiedy poprosiliśmy największe firmy ciepłownicze o komentarz, usłyszeliśmy, „że komunikat Izby nie był konsultowany ze wszystkimi jej członkami”.
— Sygnały miałem głównie od firm ciepłowniczych należących do samorządów — wyjaśnia Jacek Szymczak, prezes Izby.