W górę: Paweł Olechnowicz
Co do zasady odwołanie ze stanowiska wiąże się ze strzałką w dół, ale istnieją od niej wyjątki. Właśnie takim jest symboliczne pożegnanie wektorem górnym Pawła Olechnowicza jako prezesa grupy Lotos. Do odwołania przez radę nadzorczą 13 kwietnia 2006 r. zajmował stanowisko przez 14 lat i miesiąc, zaczynając jeszcze jako szef Rafinerii Gdańskiej. Był stażowym rekordzistą na czele strategicznej spółki z udziałem skarbu państwa. Podczas prezesury „zaliczył” czterech prezydentów i siedmiu premierów, a ministrów skarbu państwa szkoda liczyć. Zagrożony odwołaniem był już za pierwszych rządów PiS w 2006 r., gdy poważnie dojrzewała koncepcja wchłonięcia Lotosu przez Orlen. Wtedy jednak i firmę, i prezesa obroniło regionalne, solidarne, ponadpartyjne porozumienie polityków gdańskich. Wobec postępującej obecnie tzw. dobrej zmiany prezes nie miał jednak złudzeń, niewiadomy był jedynie termin odwołania. Paweł Olechnowicz zapisał się w dziejach Lotosu wielomiliardowymi inwestycjami w rafinerii oraz równie opłacalną co ryzykowną ekspansją w kierunku złóż norweskich. A najważniejsze, że potrafił uzasadnić biznesowy sens istnienia Lotosu jako uzupełnienia potęgi Orlenu. Jego następca zostanie formalnie wybrany w konkursie, z naciskiem na słowo „formalnie”. © Ⓟ
Maciej Chorowski
Profesor Politechniki Wrocławskiej został dyrektorem Narodowego Centrum Badań i Rozwoju (NCBiR), które przez trzy miesiące działało bez szefa. Od ministra nauki otrzymał zadanie zbudowania pomostu między nauką a biznesem, czyli między badaniami a wdrożeniami. Tradycyjne w Polsce okopanie się obu stron jest największą barierą stojącą przed innowacyjnością. Maciej Chorowski zamierza kierować będące w jego dyspozycji pieniądze na badania służące priorytetowym dziedzinom gospodarki. Niewątpliwie pomocne będzie doświadczenie nowego dyrektora NCBiR w kierowaniu Wrocławskim Parkiem Technologicznym. A może także prace przy projektowaniu… Wielkiego Zderzacza Hadronów, czyli największego na świecie akceleratora cząsteczek. © Ⓟ
W dół: Piotr Karnkowski
Po dwóch latach kierowania BPH Towarzystwem Funduszy Inwestycyjnych doświadczony bankowiec spija nie śmietankę, lecz skwaśniałą polewkę jednego z funduszy — BPH Nieruchomości. Certyfikat tego likwidowanego funduszu wart jest zaledwie 64 gr, podczas gdy dekadę temu sprzedawany był po… 100 zł. BPH TFI budowało portfel nieruchomości w 2006 r., gdy trwała budowlana hossa i ceny komercyjnych powierzchni biły rekordy. Wszystko posypało się po wybuchu w 2008 r. światowego kryzysu finansowego. Ceny nieruchomości tak poleciały w dół, że fundusz odkładał ich upłynnianie, czekając na odwrócenie trendu. Gdy ta operacja rozpoczęła się w grudniu 2015 r., jeden certyfikat wart był jeszcze 67 zł. Po czterech miesiącach cena okazuje się ponad sto razy niższa! Jedynym wyjściem dla BPH TFI jest… dalsze czekanie ze sprzedażą, co ułatwia statut funduszu, który nie określa terminu jego likwidacji. Straszna dla załamanych i zdesperowanych klientów wycena nie jest ostateczna ani wiążąca, dlatego nie mają podstaw prawnych do walki na drodze sądowej. Liczą jednak, że do gry wkroczy Komisja Nadzoru Finansowego i w procedurze kontrolnej BPH TFI potwierdzi niestaranność zarządzania portfelem nieruchomości. © Ⓟ
W dół: Arsenij Jaceniuk
Na stanowisko premiera Ukrainy wyniosła go tragedia kijowskiego Majdanu. Jako jeden z jego politycznych liderów został szefem rządu 27 lutego 2014 r. Odszedł 14 kwietnia 2016 r. W polityce funkcjonował od pomarańczowej rewolucji, będąc m.in. ministrem spraw zagranicznych i przewodniczącym Rady Najwyższej. Reprezentował orientację zdecydowanie prozachodnią, ale trafił na dramatyczny okres w dziejach Ukrainy, która straciła Krym na rzecz Rosji i musi prowadzić wojnę obronną o Donbas. W generaliach Arsenij Jaceniuk realizował ten sam kurs, co prezydent Petro Poroszenko, ale nie było między nimi politycznej chemii. Premier już wcześniej podawał się do dymisji, ale procedura nie była skuteczna. W końcu odszedł naprawdę. © Ⓟ