Ani przez chwilę nie pomyślał źle o Polsce — nawet wtedy, gdy mu w podwarszawskich Markach jacyś dresiarze przystawili do głowy pistolet.
Zabrali kluczyki, portfel i komórkę. Odjechali jego nowiutkim jeepem Grand Cherokee.
Umbryjczyk
Do Polski przyjechał w 1990 roku. Nosił się z tym zamiarem od zburzenia muru berlińskiego. Rok zabrało mu „rozpoznanie terenu” i pozałatwianie zezwoleń. Była Jugosławia? Nie. Byłe NRD i ZSRR? Nie. I Rumunia — nie. Polska wydała mu się najbardziej stabilna politycznie. Czytał o Polsce co mu wpadło w ręce.
Najbardziej zainteresowała go historia „Solidarności”, bo dzięki niej — jak mówi — może w Polsce prowadzić biznes.
Pani Renia (odpowiedzialna za produkcję):
— Mówił i mówił, a człowiek ani be, ani me... Na migi trzeba się było dogadywać. Ale takiego szefa nigdy nie miałyśmy: czysty, pachnący dobrymi perfumami... A jak się potrafi ubrać! Czasem to nawet w czerwonych spodniach przyjdzie.
Giovanni Petroni urodził się w Spoleto w Umbrii, zielonym sercu Włoch. 17 dni później powieszono Mussoliniego. Był koniec wojny. 1945 rok. Głód, straszna bieda.
Ojciec był górnikiem w kopalni węgla, matka opiekowała się dziećmi. Nim i starszą o dwa lata siostrą Gabrielą. Teraz właścicielką dużej fabryki odzieżowej w Spoleto.
Pani Grażynka (szwaczka):
— Od 68 roku pracowałam we „Wzorcowej”. Szyłyśmy biustonosze na polski rynek i za granicę. Głównie do ZSRR, ale i do Francji. Brali od nas, bo były solidnie zrobione, no i szyłyśmy duże numery. Nawet ósemki! Wszywałam miseczki. Pracowałam na akord. Dziennie potrafiłam nawet ze sto par miseczek wszyć. Kiedy w 1991 roku przejął „Wzorcową” capo — czyli szef, jak go nazywamy — okazało się, że pracujemy za wolno. 3 minuty mamy na slipy, 6 na boksery.
Od dzieciństwa interesowały go samochody i motory. Jakby mu ktoś powiedział, że będzie szył męskie majtki — to by się uśmiał. Skończył technikum samochodowe w Rzymie. Ale marzył, żeby być rajdowcem. Wypadek na motorze przekreślił te plany. Do dziś czuje kręgosłup, był o krok od wózka inwalidzkiego.
Dziś sponsoruje wyścigi motocyklowe włoskie La Gilera i hiszpańskie derby.
Pani Renia:
— W kilka dni przestawiłyśmy się z szycia staników na męską bieliznę. Przywiózł maszyny z Włoch, nowe wzory, materiały, nici, dodatki krawieckie. Nawet gumki do majtek są z Włoch. Przyjechał ze współpracownikami. Po tygodniu wyjechali. Zostałyśmy same z tłumaczkami, bo opisy wzorów były po włosku. Nie było z nim kontaktu. Na połączenie telefoniczne z Włochami trzeba było czekać 6-7 godzin. Jak nie wiadomo było, co robić, odkładałyśmy to na później, by nie zmarnować materiału.
Początki włoskie i polskie
Lata 60.: boom ekonomiczny we Włoszech. Otworzył mały zakład rzemieślniczy w garażu. Zatrudniał sześć osób. Szyli bieliznę męską, damską, dziecięcą. Pomysł, żeby produkować majtki przyszedł mu do głowy, bo Gabriela poślubiła pracownika zakładów bieliźniarskich.
W latach 90., kiedy miał już dużą fabrykę w Spoleto, w branży bieliźniarskiej zrobiła się duża konkurencja.
Musiał znaleźć sposób na obniżenie kosztów produkcji. I znalazł — Polskę.
Pani Halinka (szefowa zmiany):
— Ciągle miałyśmy za wolne tempo pracy. Capo do tej pory na to narzeka. Włoskie szwaczki szyją szybciej. I z większą dyscypliną pracy. Kiedy z polską delegacją przyjechałyśmy obejrzeć fabrykę, to nawet głowy znad maszyny nie podniosły. A chyba były ciekawe, jak ci Polacy wyglądają.
W Polsce miał kolegę Włocha — w firmie „Europa 2000”, zajmującej się eksportem i importem wszystkiego, co się dało. Znalazł mu dwa podupadłe zakłady w Białymstoku i w Olecku. Wybrał Olecko. Największe bezrobocie. W okolicy tylko dwaj więksi pracodawcy: „Prawda”, wytwarzająca dla IkeA drewniane części mebli, i Delpha Yacht (łódki i motorówki).
Przyjechał w lipcu. Świeciło słońce, dziesiątki jezior. Spodobało mu się! „Mógłbym tu osiąść na starość” — pomyślał. Zimą przeżył horror. Nikt mu nie wspomniał, że w Suwalskiem jest polski biegun zimna. Temperatura spadła do minus trzydziestu kilku stopni. Drogę z Warszawy do Olecka wynoszącą 280 kilometrów przejechał w 8 godzin.
Małgosia zwana Margherittą (asystentka i szefowa biura ):
— Poznałam szefa u przyjaciół. Na ognisku gotował spaghetti. Zapytał, czym się martwię, bo miałam strapioną minę. Powiedziałam, że jutro zdaję egzamin w szkole ekonomicznej, którą kończyłam. „Jeśli zdasz na piątkę, to cię przyjmę do pracy” — powiedział. Przyszłam do niego z dyplomem. I pracuję do dziś...
Do roboty!
Zobaczył przestarzałą fabrykę: maszyny przedpotopowe, ogrzewanie na węgiel, stare zagrzybione budynki, zdewastowane toalety. Ale i 50 kobiet chętnych do pracy. Przywiózł maszyny zdemontowane z fabryki w Spoleto (we Włoszech takie znajdują się teraz już tylko w muzeum), zmienił oświetlenie, ogrzewanie na elektryczne. Po kilku latach powstało nowoczesne biuro z komputerami, gdzie przez internet wysyła najnowsze wzory, przybyła nowa krajalnia z windą, którą wwozi się bele materiału. I w końcu wyremontował toalety.
Polskiej szwaczce płacił początkowo 100, a teraz 250 euro. Włoskie szwaczki zarabiają 2000...
Aneta (od niedawna w fabryce):
— Na rękę dostaję 700 złotych. To niewiele, ale liczy się, że płaci na czas i w całości. Poza tym w Olecku i tak nie ma innej pracy.
Problemów z personelem nie miał za wiele. Początkowo zatrudniał 50 osób, teraz 150 — same kobiety, nie licząc Krzysia „złotej rączki”, krojczych, kierowców i ochroniarzy. Najgorzej, gdy chce którąś zwolnić. Wtedy reagują płaczem. Nie lubi też jak Polki za dużo robią bajo-bongo (tego słowa nauczył się w Polsce). Jedną ma taką, co pięć lat siedzi na macierzyńskim albo na wychowawczym. Dlatego decyzje o zatrudnieniu podejmuje sam.
Margheritta:
— Capo tylko spojrzy i już wie, czy ktoś się nadaje do pracy, czy będzie z niego dobry pracownik...
Eksportowo i swojsko
Firma Marcella Poland (nazwa od imienia ukochanej żony) szyje bieliznę męską wyłącznie na eksport. Jest przedstawicielem Dolce & Gabbana — słynnej włoskiej firmy.
Na rynku polskim nie sprzedają ani jednej sztuki. Dlaczego? Trzeba by uruchomić trzecią zmianę — nocną, znaleźć w Polsce odbiorców, zorganizować sieć sprzedaży. Utrudnieniem byłoby oclenie wwożonych towarów (materiałów, dodatków krawieckich).
Basia:
— Bałam się powiedzieć mężowi, że szyję męskie stringi albo naklejam na majtki np. tygrysy i orły. Nigdy bym tego mężowi nie pokazała. Dobrze, że to nie idzie na Polskę.
Margheritta:
— Bardzo często zmieniamy wzory. Szyjemy krótkie partie, nawet po 100 sztuk. Zdarzają się serie ekskluzywne — dla szefów Dolce & Gabbana — pojedyncze sztuki. Teraz, jeśli chodzi o męską bieliznę, nic nas nie zadziwi. Nawet czerwone majtki — te podarowują sobie Włosi na Nowy Rok.
Polubił Olecko. Zdecydował się kupić tu dom z widokiem nad jezioro. Wyremontował go. Zrobił dwie nowe łazienki z bidetami (nie może zrozumieć dlaczego Polacy nie używają bidetów). Duży ogród z owocowymi drzewami. Jego chlubą są krzaki agrestu i maliny. Przyjeżdża tu co 20 dni, spędza — tydzień.
Wstaje wcześnie. O godzinie 6 jest już w fabryce, razem z pierwszą zmianą.
Renia:
— Tygodniowo wyjeżdżają od nas dwa tiry z bielizną. Majtki są w wielkich paczkach. We Włoszech pakuje się je do oddzielnych torebek.
To, co wokół
Kilka lat temu włączył do biznesu dzieci. 23-letnia córka Bianca-Rita ma na głowie kontakty z Dolce & Gabbana. Synowie — 27-letni Federico i młodszy o rok Alessandro — zajmują się handlem, administracją i finansami we Włoszech. W Polsce byli raz: za daleko i za zimno.
Do Polski jeździ tylko on. Obliczył, że przez 10 lat, odkąd ma fabrykę w Olecku, zrobił tyle kilometrów, że dałoby się okrążyć kulę ziemską.
Myśli o znalezieniu polskiego wspólnika. Nie musiałby tak często przyjeżdżać.
Margheritta:
— Capo nie polubił polskiego jedzenia. Próbował bigosu, golonki. Najbardziej zasmakowały mu nasze regionalne kartacze (rodzaj kołdunów).
Potrawy przygotowuje sobie sam. Nie jada obiadów. Tylko ciepłą kolację. Do Olecka zwiózł swoje makarony, ravioli, nawet puszki z tuńczykiem i wielkie kadzie oliwy ze Spoleto.
O Polsce nie myśli nigdy źle. Dzięki niej stał się zamożnym człowiekiem. I to w skali europejskiej. Przynajmniej raz do roku jeździ na wyprawy do egzotycznych krajów: Tajlandii, na Mauritius... Kolekcjonuje stare samochody, ma ich kilkanaście: jaguary, mercedesy...
Byłby spokojnym człowiekiem. Ale boi się, że mu Polskę pochłonie Unia. Wtedy będzie zmuszony podnieść płace i skończy się dolce vita.
Już myśli o Rumunii. Czeka na niego zdewastowana fabryka w Timisoarze.