Z giwerką i z piranią

Agnieszka Ostojska
opublikowano: 27-06-2003, 00:00

Praca, zabawa, praca, zabawa. Porzygać się można... Klony. Niektórzy się buntują. Mają nietypowe pasje. Mawia się: ekscentrycy. Czasem: ludzie z charyzmą. Bywa — ale to ukradkiem — że ktoś puka się w czoło.

Ekscentryk — ktoś, kto wychodzi poza krąg przeciętnych. Prościej: biznesmen z odpałem. Wyróżnia się czasem nieświadomie, choć często doskonale wie, co robi. Ludzie patrzą się na niego z osłupieniem. Albo uznaniem. Albo z osłupieniem i uznaniem.

— Dziwak to pierwsza myśl... Gdy jest szefem, dodaje się często: „ale jaki dobry fachowiec”. Potem chwalimy się kolegom: „A mój szef ma fioła na punkcie samolotów, kobiet, broni, psów, przychodzi do pracy z papugą itp”. Tak tworzy się fama ekscentryka — twierdzi Wojciech Herra, psycholog.

— Zespół chętniej utożsamia się z kimś niezwykłym. To element przywództwa. Ekscentryzm menedżera może stać się podstawą trwałej identyfikacji pracowników z firmą — uważa inny psycholog, Lech Górniak.

Według Jędrzeja Wittchena, właściciela i twórcy firmy Wittchen, ludzie zwyczajni, „bez odpału” nie mają szans na sukces w biznesie.

— Łamacze tabu i stereotypów: ci potrafią sprostać konkurencji. Naturalnie sam ekscentryzm nie wystarczy. Nie da się ciągle świrować. Ważne są solidne ramy: profesjonalizm, kompetencje, słowem, umiejętności — tłumaczy Jędrzej Wittchen.

— Na dziwactwach buduje się wizerunek — przypomina Wojciech Herra.

Dziwy

— Znajomy prezes przychodzi z czterema chartami do pracy. Bardzo widowiskowa odmiana ekscentryzmu! Zwłaszcza że przechadza się z pupilami po biurze! — mówi Wojciech Herra.

Za przejaw ekscentryzmu można uznać lamy, biegające po ogrodzie Aleksandra Gudzowatego czy też — jeszcze niezrealizowaną — ideę lotu w kosmos Leszka Czarneckiego, prezesa Getinu.

— Do ekscentryzmu nie potrzeba pieniędzy, choć mocno ułatwiają realizację pomysłów. Ale publiczności łatwiej zauważyć ekscentryka z kasą niż bez niej — mówi Wojciech Herra.

U konsultanta czy bankowca szokuje nawet kolorowa muszka zamiast krawata, nie mówiąc o kolczyku czy kolorowanych włosach (obowiązuje dress code, czyli kodeks ubioru). W reklamie odwrotnie: szokują stonowane garnitury — kolorowe włosy, najbardziej wymyślne stroje „robocze” są właśnie na porządku dziennym.

— Mężczyzna powinien mieć odprasowany garnitur, dobry zegarek i czyste buty — komentuje Józef Czerniejewski, właściciel firmy jubilerskiej Natalia Gold. Jaki konserwatysta! Jedyną jego „słabością” — ale za to jaką! — jest Natalia Kukulska. Jej fotografie kompletnie zaklejają ściany salonu i zaplecza firmy.

Garść pasji

W SMG/KRC widok posiniaczonego, połamanego szefa nikogo nie dziwi. Sporty ekstremalne uprawia tam wielu. Co rusz ktoś przechodzi operację kolana, lekarz nastawia mu bark, rękę, palce.

— Pokój dzielę z trzema kolegami dyrektorami — Marcinem Kujawskim, Pawłem Ciackiem i Markiem Biskupem. Paweł czeka na trzecią operację kolana. Marek jest już po podobnych zabiegach, Marcinowi niedawno lekarz majstrował przy stawie skokowym. Z Markiem biję się, strzelam. Rodzina sprzeciwiła się moim skokom spadochronowym, więc Marek skacze sam. Paweł nurkuje, Marcin intensywnie jeździ na nartach, żegluje i buduje latawce — opowiada Krzysztof Kruszewski, dyrektor generalny SMG/KRC. Twierdzi , że ludzie z pasją, którzy nie boją się jej ujawniać i realizować, są ciekawsi i lepiej pracują.

— Zwracamy na to uwagę przy rekrutacji. Takie osoby są odważniejsze, bardziej kreatywne i spokojniejsze. Nadmiar sił witalnych mają szansę zgubić w swoim hobby — tłumaczy.

Sam słynie z mnogości zamiłowań. Sporty walki, wspinaczka. Klei samoloty, gotuje. Do pracy przychodzi w eleganckim garniturze z muszką, pistoletem i 51 nabojami za pazuchą, a w gabinecie ma 2-tonowe akwarium z piraniami.

Jego teorię o wydajniejszej pracy osób, które poświęcają się z upodobaniem ryzykownej czasem pasji, potwierdza Wojciech Herra:

— Są typy osobowości potrzebujące dodatkowej stymulacji. Zwariowane hobby typu skoki na bungee, spadochroniarstwo, sporty walki wyjdą im wówczas na zdrowie. Jeżeli nie znajdą „ucieczki”, poszukają innych źródeł bodźców. Strach pomyśleć, co wówczas na przykład bankowiec może zrobić z naszymi pieniędzmi, szukając dodatkowego źródła dreszczyku. Albo taki konsultant...

Osoby lubujące się w mocnych wrażeniach łączy skłonność do podejmowania ryzyka.

— To atut lub wada charakteru. Zależy, kto się czym zajmuje. Bez sensu, aby osoba z wysoką skłonnością do ryzyka była kierowcą szkolnego autobusu. Ale wśród menedżerów, to cecha bardzo ceniona! — komentuje Lech Górniak.

Pomysły z anteny

Nietuzinkowe pomysły, karkołomne, ale często nadzwyczaj skuteczne strategie są domeną szefów ekscentryków.

Stanisław Tyczyński, prezes grupy medialnej RMF FM, nie rzuca się w oczy, zwykle „beztrosko” ubrany. Na piątą urodzinową galę w kopalni soli w Wieliczce przyszedł w trampkach, dżinsach i koszuli. Edward Miszczak dwoił się i troił, by jak najszumniej zapowiedzieć szefa. Po słowach „A oto prezes RMF FM!!!”, Stanisław Tyczyński wyszedł i powiedział tylko: „No to bania!“.

Na 10. urodziny stacji wymyślił imprezę pod Wielką Krokwią w Zakopanem. Kulminacyjny punkt pod skocznią — niesamowite widowisko: muzyka z „Hair” w wykonaniu chóru Armii Radzieckiej Aleksandrowa, imponujące sztuczne ognie.

— Był niezadowolony... Miał padać żółty śnieg. W kolorze logo stacji. Specjalnie po to wysłał w górne części atmosfery balon z barwnikiem. Coś się z nim stało, więc imprezę uznał za totalną klapę! — mówi Witold Bereś, dawny współpracownik Stanisława Tyczyńskiego. Innym szalonym pomysłem prezesa, choć niezrealizowanym (jeszcze?), było wystawienie „Fausta” w Nowej Hucie, gdzie sceną miała być szklana podłoga nad piecem hutniczym. Chodziło o autentyczność ognia piekielnego!

Słynie zresztą z wizji, odlotowych pomysłów.

— Część z nich wypala, część spala na panewce — mówi Witold Bereś.

Tyczyński zakupił lunapark. Widok prezesa, jeżdżącego na słoniu nikogo już nie zdziwił. Kolejka linowa na Kopiec Kościuszki, gdzie mieści się siedziba radia, pozostała jedynie w planach, bo znaleźli się przeciwnicy we władzach Krakowa.

Stanisław Tyczyński raczej nie ukrywa, co myśli. Wchodzi w konflikty z urzędami. Miłośnik opery, uwielbia elektroniczne gadżety. Co roku jeździ na targi do USA, skąd przywozi masę mniej lub bardziej potrzebnych urządzeń.

Także dzięki niekonwencjonalnym pomysłom stworzył jedną z najpopularniejszych polskich stacji radiowych. Pracownicy — i obecni, i byli — przyznają, że to nietuzinkowość idei Tyczyńskiego leży u podstaw potęgi radiostacji. Mimo pozornego roztrzepania, firmą zarządza żelazną ręką. Większość akcji promocyjnych, eventów — to jego pomysł. Nawet nowa, kosmiczna siedziba przy autostradzie Kraków-Katowice też podobno narodziła się najpierw w jego głowie.

Pomysły prezesa zachwycają fantazją i przerażają ogromem. W RMF FM pracuje się 24 godziny na dobę — twierdzą współpracownicy. I dodają, że może z boku to wygląda atrakcyjnie. Ale w rzeczywistości trzeba być przygotowanym, że szef zadzwoni w środku nocy i powie na przykład: „Mam genialny pomysł budowy drugiego Krakowa”. I trzeba to zacząć robić...

— Charyzma to coś niezwykłego, nietypowego, a jednocześnie pozytywnego w zachowaniu lidera. Pozytywny ekscentryzm może za nią uchodzić. Bywa, że jest jej początkiem — komentuje Lech Górniak.

Antyklon

Krzysztof Kruszewski twierdzi, że podobnych sobie — poza firmą — spotyka rzadko.

— Nowe pokolenia to generacja klonów — ludzi nie różniących się od siebie. Jak przyjdzie odpowiednia moda, to zaczynają jeść sushi, jeżdżą na snowboardzie, chodzą do kina na francuskie filmy, clubbingują i Bóg wie, co jeszcze. Kiedy moda się zmienia odrzucają dawne pasje, ubrania, kochanki, sporty, zaczynają słuchać innej muzyki. Zatracają tożsamość. Nie ma w tym autentyzmu, tylko kulturowy promiskuityzm. Tak jak w piosence Kazika „Malcziki”: praca i zabawa. Kiedy myślę o takiej rzeczywistości, to chce mi się rzygać. Nie chcę być klonem! Nawet bardzo eleganckim — irytuje się szef SMG/KRC.

Krzysztof Kruszewski

4 godziny snu

Krzysztof Kruszewski, dyrektor generalny SMG/KRC, przyszedł trochę poobijany. Zadrapania, potłuczenia, na palcu świeżo zaschnięta krew... Zdezelowana muszka żałośnie zwisa z szyi.

— Wracam z treningu... — tłumaczy.

— A co Pan trenuje?

— Teraz próbowałem trochę boksować. Dobrze robi krótka przerwa w pracy na wyżycie się.

Lubi sporty walki, według niego — najbliższe naturze mężczyzny. Prymitywne, nieco agresywne, ale społeczne. Bo przecież nie bije się sam. Twierdzi, że redukują dystans między ludźmi.

— Z kim się pan leje?

— Z przyjaciółmi. Z Markiem Biskupem, dyrektorem do spraw sprzedaży SMG/KRC na przykład. Albo z Maksem Kowalskim, szefem jednego z zespołów badań.

Zdejmuje marynarkę, z kabury wyjmuje pistolet i trzy magazynki nabojów. Broń kładzie na stole.

— Boi się Pan czegoś?

— Nie, nikt mi nie grozi. Namiętnie uprawiam strzelectwo. Nawet mam uprawnienia instruktorskie. Nigdy nie wiem, kiedy przyjdzie mi strzelać. Strzelnicę Legii Warszawa mam w połowie drogi między pracą a domem. Jeśli tylko mogę, to tam lecę. Poza tym najbezpieczniejszym miejscem dla broni jest kabura przy ciele.

Pasje podzielił na podgrupy. Pierwsza: sport (sporty walki, narciarstwo alpejskie, wspinaczka). Towarzyszy mu od 5. roku życia. Druga: pasje mniej zabójcze — choćby modelarstwo redukcyjne.

— Sklejam samolociki... w skali 1:72. Ale nie takie z pudełek dla dzieci! Nie! Sam robię odlewy żywiczne, polistyrenowe. Jeden model zajmuje mi jakieś pół roku — mówi z zapałem. I z kieszeni wyciąga torebkę z pięcioma małymi kółkami na wykałaczkach.

— Cztery dni pracy! Kółka od jeepa. Będzie stał pod palmą obok myśliwca F4U1-D Corsair. Proszę zobaczyć: są lekko ugięte, mają śliczny bieżnik, jest na nich piasek, a przez otarcia farby przebija metal. Palmę robiłem kilka tygodni — mówi Krzysztof Kruszewski.

— Chcę być zauważany, ale to już nie ta potrzeba co kiedyś... Teraz pociąga mnie praca nad samym sobą. Kiedyś byłem bardziej skromny, może nawet nieśmiały. Pozostawanie w centrum uważałem za wyraz tupetu, objaw złych manier. Za to pociągało przełamywanie własnych słabości. A jedną z nich był strach przed zainteresowaniem innych — wspomina po chwili.

Wchodzi pracowniczka.

— Przepraszam, tylko małe pytanko do szefa... Czego mam dodać do zwykłego sosu sugo ze słoiczka, żeby nie było banalnie?

— Ale do jakiego makaronu chcesz go użyć?

— Do tagliatelli, znaczy wstążek...

— Bez sensu. Ubij pesto albo zrób sos z prawdziwków i oleju truflowego!

To trzecia grupa hobby — tzw. pasje zmysłowe. Żarłok i opój — sam się tak określa. W małym palcu ma przysmaki kuchni rosyjskiej, japońskiej, ukraińskiej, greckiej. Gotuje w wee-kendy i w święta. Konstrukcję domu rozpoczął od piwnicy, przystosowanej do przechowywania win.

Coś jeszcze?

— Potrafię mówić, jak Kaczor Donald i mam kolekcję garniturów na międzywojenną modłę.

Pracy poświęca dziennie 9 godzin. Gdzie czas na resztę?

— Wystarcza, jak prześpię 4-5 godzin — od lat tyle mi wystarcza. Szkoda życia na sen.

Pasją do pasji zaraził starszego syna. Młodszy jeszcze za mały... Ale10-latek — Tygrysek — dzielnie towarzyszy w uprawianiu hobby ojca. Jak twierdzi tata, jest świetny w karate, doskonale się wspina, rewelacyjnie strzela z broni krótkiej i długiej, skleja samoloty i — jak na swój wiek — doskonale gotuje.

Józef Czerniejewski

Muza nad warsztatem

Do sklepu z biżuterią Natalia Gold w Piasecznie nietrudno trafić. Centrum. Poza tym Natalia Kukulska wita we wszystkich oknach wystawowych.

W samym sklepie zdjęć Natalii jest mnóstwo. Z koncertów. I fotki pozowane w biżuterii od Józefa Czerniejewskiego, prezesa firmy Natalia Gold i Ogólnopolskiego Cechu Rzemieślników Artystów. Gdzieś na ścianie, za regałami z precjozami i zdjęciami piosenkarki — dyplomy i wyróżnienia firmy. Przedsiębiorstwo Fair Play, Solidna Firma 2002, Polski Sukces 2002, dyplomy uznania, trofea z wystaw... Trzeba wytężać wzrok, by cokolwiek dojrzeć. Ale prawdziwe Królestwo Natalii zaczyna się w gabinecie właściciela. Ściany w zdjęciach, wycinkach prasowych. Najbardziej aktualne — tuż nad biurkiem. Nad drzwiami podobizna Anny Jantar, mamy Natalii. W sklepie do nabycia jej biografia.

— Co na to żona?

— Patrzy na to z życzliwością. Zgodziła się na dwa obrazy Natalii w domu... Nie jest zazdrosna... No bo jak można być zazdrosnym o muzę?! — dziwi się Józef Czerniejewski.

Zauroczenie Natalią Kukulską zaczęło się od fascynacji Anną Jantar. Po jej tragicznej śmierci wierny fan z uwielbieniem obserwował rozwój latorośli ideału.

— Wiedziałem, że będzie gwiazdą już wówczas, gdy wydała pierwszą płytę „Puszek Okruszek”. Potem zamieniła się w piękną kobietę o niesamowitym 3,5-oktawowym głosie! — mówi Józef Czerniejewski.

Złotnikiem został przez przypadek. Skończył technikum budowy fortepianów, a pracę ucznia w warsztacie złotniczym zaproponowała mu żona znajomego wrocławskiego mistrza. Już z papierami z cechu przyjechał do Piaseczna. Otworzył zakład — jak mówi — w „grobowcu”: 1,1x3 m, dwie przecznice od obecnego eleganckiego salonu. Prócz najbardziej chodliwych wzorów tworzył własne, oryginalne, inspirowane muzyką i osobą Natalii Kukulskiej.

— Po płycie „Światło” zrobiłem komplet biżuterii, lekki, wręcz przeźroczysty. Natalia prezentuje się w nim znakomicie! — mówi Józef Czerniejewski.

Dla Kukulskiej zapisał się do Europejskiej Akademii Fotograficznej: chciał ją dobrze fotografować. Niekiedy jeździ z nią na koncerty — wiernego wielbiciela swego talentu Natalia zna od lat.

— Jej babcia mawia, że jestem jej najwierniejszym fanem. Czasem nawet zaproszą mnie na obiad... — mówi zadowolony.

Prawdopodobnie otworzy następne sklepy. Może w przyszłym roku zmieni oblicze siedziby. Salon przeniesie na I piętro. Na parterze urządzi pub. Będzie się nazywał „Natalia”.

— Mam nadzieję, że zechce czuć się w nim, jak u siebie. To właściwie dla niej... By zapraszała przyjaciół — przekonuje prezes.

Jak reagują na nietypową dla pana w średnim wieku pasję inni? Poważny biznesmen: kilka sklepów, dynamicznie zarządza firmą, a tu mówi, że ma muzę. Brzmi dziwnie.

— Nie spotkałem się ze złośliwościami. Przeciwnie. Każdy przecież ma jakąś motywację do działania. Moją jest Natalia — mówi złotnik.

Mirosław Stasiak

Gol w lidze

Złośliwi mówią, że kupił sobie klub piłkarski, żeby zagrać w II lidze i strzelić w niej bramkę. I faktycznie — występując jako napastnik, zrobił to niedawno.

— Kazimierz Górski, sławny trener polskiej kadry mawia, że zawsze sprawdza w tabeli, jak radzi sobie jego ulubiony prezes — chwali się Mirosław Stasiak, prezes firmy Stasiak, współwłaściciel i zawodnik drugoligowego zespołu Stasiak Ceramika Opoczno.

Zaczęło się przed dekadą. Założył firmę sprzedaży opału. 6 lat koncentrował się na jej rozwoju. Gdy zaczęła przynosić zadowalające wyniki, stwierdził, że mógłby wrócić do swego hobby: piłki nożnej. Nie tylko jako zawodnik, ale również sponsor. Wybrał miejscową drużynę piłkarską w Gomnicach. Stasiak Gomnice to pierwszy sponsorowany przez niego zespół i pierwszy, w którym grał (został nawet królem strzelców!). Drugoligowa drużyna z Opoczna stała się jego przez przypadek. Zakłady Płytek Ceramicznych wycofały się z dotowania miejscowego sportu. Z dnia na dzień klub piłkarski mógł zostać rozwiązany. Pomógł. I zespół zaczął wygrywać!

— Nie musiał. I tak bym sponsorował! — przekonuje Mirosław Stasiak.

Gra z numerem 11. Trzy razy w tygodniu stawia się na treningi. Ćwiczy z innymi zawodnikami po kilka godzin. Największą satysfakcję dają mu strzelone bramki. Na treningu, w rozgrywkach.

— Po intensywnej pracy umysłowej trening, po którym zapominam, jak mam na imię, daje niebywałe odprężenie — mówi prezes firmy Stasiak.

Zespół ma się coraz lepiej. Sponsor i jego przedsiębiorstwo — też.

— To najtańsza reklama. Gdybym chciał, by moja firma zdobyła tak duży rozgłos, jak dzięki sponsorowaniu klubu, wydałbym krocie. Piszą o nas w gazetach, mówią w radiu czy telewizji — ocenia Mirosław Stasiak. Wie, że dzięki temu zyskuje kontrahentów.

— Niektórzy nawiązują współpracę tylko po to, aby mnie spotkać. Miłe. Moje przedsiębiorstwo wyszło z grona firm znikąd. Wszyscy wiedzą, kim jestem. Dzięki hobby! — chwali się szef klubu.

Dlaczego piłka nożna? Zawsze lubił grać; poza tym opałem zajmują się mężczyźni — kupują go, wybierają, dostarczają, a najczęściej ich hobby to... piłka nożna. Proste. Logiczne.

Dzięki swej niecodziennej pasji i niezłym umiejętnościom piłkarskim Mirosław Stasiak zwrócił uwagę wielu sportowych sław. Dostaje sms-y, listy.

Sława bawi.

© ℗
Rozpowszechnianie niniejszego artykułu możliwe jest tylko i wyłącznie zgodnie z postanowieniami „Regulaminu korzystania z artykułów prasowych” i po wcześniejszym uiszczeniu należności, zgodnie z cennikiem.

Podpis: Agnieszka Ostojska

Polecane